ZDZISŁAW HEITH
"PIJANY LEKARZ WE MGLE"
Dwutygodnik KASZËBË Nr 4 z 15-18.II.1959 r.
Człowiek różni się od zwierzęcia nie tylko tym, że pije wódkę.
JAN BRZECHWA
WE WTOREK PÓŹNYM WIECZOREM, NA BORDOWYM KRAWACIE ZAWISŁ U SUFITU CZŁOWIEK. BEZWŁADNIE ZWISAJĄCE NOGI NA PRÓŻNO SZUKAŁY ODEPCHNIĘTEGO KRZESŁA. KRZYK SIEDMIOLETNIEGO DZIECKA JAK STRZAŁ ZAKŁÓCIŁ CISZĘ STYCZNIOWEJ NOCY...
NA USTAWIONYCH W PIRAMIDĘ WALIZKACH ZNALEZIONO STRZYKAWKĘ, KILKA ROZRZUCONYCH SZARYCH PIGUŁEK I PÓŁLITROWĄ BUTELKĘ. JAKIEŚ RĘCE SIĘGNĘŁY PO RULON ZAPISANYCH ARKUSZY...
HISTORIA MEGO ŻYCIA , MOICH KLĘSK, CIERPIEŃ I ZMAGAŃ
Człowieku, który zapiski te będziesz czytał, wierz mi, że napisałem prawdę. Prawdę, która powinna być przestrogą dla innych niszczących swe życie, nie umiejących znaleźć miejsca w społeczeństwie. A życie jest tylko jedno...
* * *
W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, gdzie się właściwie urodziłem. Być może światło dzienne ujrzałem w Bielsku Białej, być może również, że łono matki opuściłem w Bielsku Krakowskim. Wiem natomiast dokładnie, że fakt ten miał miejsce krótko przed wybuchem pierwszej wielkiej zawieruchy wojennej.
Film, na którym utrwaliłem w pamięci lata dzieciństwa przepadł bezpowrotnie. Egzamin dojrzałości udało mi się zdać w Krośnie. 'Wokoło pachniało naftą, a ja syty szkolnych wrażeń pewnym krokiem wszedłem w nowe życie.
W gmachu Collegium Maius, obok poznańskiej opery rozpocząłem poznawanie tajemnic człowieka. Anatomia, fizjologia... Mijały dni i miesiące studenckiej harówki. Coraz większe piętrzyły się przede mną trudności. Z trudem zdawałem egzaminy... Po dwóch latach musiałem opuścić dostojne mury uniwersytetu.
Później studia medyczne kontynuowałem w Lembergu, czyli we Lwowie w latach 1940-44. Pozostał mi z tego czasu świstek, będący moim głównym dokumentem. Jego odpis z nostryfikacyjnymi dopiskami można obejrzeć w teczce akt personalnych w Wydziale Zdrowia w Kościerzynie. Moim zadaniem, zasadnicza waga dokumentu warta jest w zdaniach:
„Niniejszym zaświadcza się, że pan Olejnik Wilhelm od 15 stycznia do 29 marca 1944 roku bawił we Lwowie, celem złożenia egzaminów lekarskich. Jednocześnie zaświadcza się, że w/w egzamin ten zdał z wynikiem — dobrze”.
Mając takie zaświadczenie nietrudno mi było zaraz po wojnie uzyskać posadę inspektora sanitarnego w krakowskim urzędzie wojewódzkim. W roku 1947 byłem wolontariuszem, czyli lekarzem bez stałego wynagrodzenia, w jednym ze szpitali krakowskich. Następnie przez krótki okres piastowałem godność lekarza naczelnego w Centralnym Zarządzie Przemysłu Naftowego. W okresie od września 1948 roku pracowałem w Lubaczowie w województwie rzeszowskim, jako lekarz przychodni przeciwgruźliczej, przeciwwenerycznej oraz lekarz zakładowy KBW, UB, PK MO i kierownik Powiatowego Oddziału Zdrowia. Z przyczyn, które tu nie wyjawię, ponieważ zaszczytu mi nie przynoszą, musiałem opuścić Lubaczów. Na krótko przeniosłem się do wiejskiego ośrodka zdrowia w Oleszycach. Nie zagrzawszy miejsca, wylądowałem w województwie krakowskim w miejscowości Sucha. Rzecz nader przykra, więc rozpisywać się o niej nie godzi. Zwinąłem manatki i przeniosłem się do Spółdzielczego Ośrodka Zdrowia w Orchowcu, w powiecie krasnostawskim, w województwie lubelskim. Pracowałem tam uczciwie od listopada 1957 do maja następnego roku. Jednak nieżyczliwi ludzie ciągle podkładali mi kłody pod nogi. Musiałem pożegnać Orchowiec, a w podzięce za ciężką pracę otrzymałem pismo tej dokładnie treści: „...zwolniony dyscyplinarnie za wprowadzanie się w stan nietrzeźwy w czasie godzin pracy.”
Pragnąc raz na zawsze zerwać z niechlubną przeszłością, zmieniłem klimat, przenosząc się na drugi kraniec Polski — do województwa gdańskiego.
W Wydziale Zdrowia WRN w Gdańsku pani Zofia Graczyk, kierownik Oddziału Kadr Fachowych wypisała skierowanie:
„Kieruje się lekarza medycyny ob. Olejnika Wilhelma Michała — celem zatrudnienia.”
Cztery dni później w Wydziale Zdrowia w Kościerzynie pisałem:
„Proszę o przyjęcie mnie do pracy w charakterze lekarza i kierownika Ośrodka Zdrowia w Starej Kiszewie — z dniem 28 lipca 1958 roku. Do podania dołączam odpis dyplomu i życiorys.”
Wspomniany odpis dyplomu jest niepozorny. Jednak jego treść przemawia do wszystkich.
Oto on (układ tekstu, styl, podaję wiernie):
ODPIS WIERZYTELNY
— Staatl. Medizinische Institute der Direktor Fernspr. 20372, Lemberg, den 20 Marz 1944.
BESCHEINIGUNG. — Es wird hiermit bestätigt, dass Herr Olejnik Wilhelm, geb. 28 Mai 1911 im BIALA BIELITZ, von 15. Januar bis 29 Marz 1944 zwecks Ablegung der ärztlichen Prüfungen hiermit bescheinigt, dass der Obengenannte diese Prüfung mit dem Gesamturteil "gut" beendet hat. — L.S. — Dr. SCHULZE, mp. — prof. Dr. SCHULZE).
— L. Repertorium: 27. — L. dz. wydz. 26, — WROCŁAW dnia 14.VII.1947.
Po przeprowadzeniu postępowania nostryfikacyjnego na podstawie rozporządzenia Ministra Wyznań R. i O P. z dnia 14 marca 1938 r. (Dz. Urz. Min. W.R. i O.P. Nr 3 poz. 63) Rada Wydziałowa Lekarskiego Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu uznała stopień niniejszy za równoważny ze stopniem lekarza wydanym przez Wydział Lekarski — Uczelni Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu. — Podpis nieczytelny mp. — L.S. — Podpis nieczytelny, mp. Rektor. NUMER RE PERTORIUM: 870/47 r. Stwierdzam zgodność dosłowną niniejszego odpisu wierzytelnego z okazanym mi dokumentem. Kraków, 3LN.1947 roku. Pieczęć okrągła z godłem polskim — w otoku — Dr Aleksander Aydiłkiewicz — notariusz podpis nieczytelny.
Swój krótki życiorys zakończyłem jedynie prawdziwym stwierdzeniem: "warunki życia w województwach krakowskim, lubelskim i rzeszowskim zmusiły mnie do szu kania pracy w województwie gdańskim."
W Starej Kiszewie praca jest ciężka. Ludność obca i nieżyczliwa. Mimo to dawałem z siebie wszystko, aby podnieść zdrowotność tubylców, nierozumiejących mnie Kaszubów. Mieszkając w wręcz skandalicznych warunkach, jak ta „Siłaczka” ze szkolnej noweli, walczyłem w dżungli niewiedzy i ciemnoty.
Dlatego wielkim ciosem dla mnie były meldunki komendanta posterunku MO w Starej Kiszewie złożone w Wydziale Zdrowia 12 września ub. roku. Ów milicjant donosił:
„Ob. Olejnik nie odpowiada warunkom lekarza i ludność całkowi cie straciła do niego zaufanie. Jest chuliganem. Do pacjentów odnosi się wulgarnie, wyzywając nas od „Kaszubów44, hitlerowców oraz wszelkich innych. Ob. Szatkowską z Bartosiego Lasu wyzwał od kurew... Gdy naszego funkcjonariusza st. sierż. Karzyszka Sylwestra bolało w boku, po radził pacjentowi golnąć zastrzyk alkoholu — jeśli nie pomoże jedna setka, wlejcie sobie trzy.
Nawet kaszubskie bękarty nie uszanują swego lekarza. Kiedy wracam z pracy, gonią za mną wołając; „Pan doktor jest pijany, przylepił się do ściany.”
Owa Szarkowska Kazimiera też nie omieszkała złożyć na mnie podłej denuncjacji. Widziałem w Wydziale Zdrowia jej plugawe pisemko:
„Zwracam się o zainteresowanie się chuliganem Olejnikiem, noszącym tytuł lekarza w Starej Kiszewie. Gdy moje dziecko rozcięło sobie łuk brwiowy, szukałam lekarza. Znalazłam Olejnika w Gospodzie. Powiedział: g... cię to obchodzi, co ja tu robię, ty stara k...’
Sami ohydni donosiciele. Nawet taka sklepowa Rolnicka Elżbieta doniosła, że w dzień bezalkoholowy chciałem jej wystawić receptę na ćwiartkę spirytusu. I tak sprzedała bez niczego, bo dla chorego...
Myślałem, że chociaż w Kościerzynie będą ludzie rozumni i nie dadzą wiary w -podobne oszczerstwa. Stało się inaczej. Przy końcu września 1958 roku, a więc po dwóch miesiącach intensywnej pracy otrzymałem nagrodę:
„Prezydium PRN w Kościerzynie, działając na podstawie pkt. 2 Art. 7 Dekretu z dnia 18.1.1956 zwalnia Obywatela z pracy w Wiejskim Ośrodku Zdrowia w Starej Kiszewie i Izbie Porodowej w Pogódkach. Uzasadnienie:
1) zaniedbywanie się w pracy, złe i wulgarne traktowanie pacjentów, nadużywanie alkoholu w czasie godzin pracy oraz budzące zgorszenie zachowanie się Obywatela w* miejscu zamieszkania.
2) Pobieranie opłat od osób samopłacących i używanie zainkasowanych kwot na własne potrzeby, zamiast odprowadzania gotówki, zgodnie z obowiązującymi przepisami na konto Przychodni.
Nie. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Fakt, czasem wypiję co nieco. Ale tylko tyle, aby uspokoić nerwy stargane pracą ponad siły w środowisku wrogim i agresywnym.
W ten sposób pozostałem bez środków do życia. Nie pozwolono mi pełnić misji Judyma w Starej Kiszewie.
Na szczęście rozsądek wziął górę! W dniu 7 października zebrał sie aktyw gromadzki. Najmądrzejsi ludzie Starej Kiszewy po dyskusji uchwalili petycję do Wydziału Zdrowia, w której domagali się mego powrotu.
Ob. Zygmunt Senko oświadczył wtedy, że „naszym obowiązkiem jest budować socjalizm i że woli ten socjalizm budować z lekarzem Olejnikiem, aniżeli z pielęgniarką Kalinowska”, której ojciec i siostra pracują w aptece, szczując przeciwko mnie.
Inni aktywiści gromadzcy byli też za budowaniem socjalizmu, Jeszcze inni mówili, że „mam żonę i dzieci” i ja pewno się poprawię. A zresztą rzecz ambicji też odgrywała niepoślednią rolę. Zawsze co doktór, to doktór, a nie jakiś tam felczer Śliwiński, skumany z Kalinowskimi.
Dzięki ambitnym aktywistom, przekroczyłem na nowo progi ośrodka zdrowia. Najlepsza gromada w powiecie, znów mogła się pochwalić lekarzem. Swoją drogą muszą tu wyrazić małe zdziwienie: — W tym Wydziale Zdrowia Kościerzynie niezbyt tęgie głowy musiały siedzieć... Życzliwi widać ludzie. Błogosław im Boże i strzeż ich Komitecie Powiatowy!
Prowadząc nędzne życie (nikt człowiekowi osełki masła, ani kaczego udka nie podrzuci..., ludzie tacy...) leczą zgodnie ze swoim sumieniem nieprzyjaznych mi przecież ludzi. Sumienie? Etyka lekarska?
Gdy się trochę zastanowię, muszę przyznać, że nie zawsze byłem w porządku. Trochę gryzie sumienie... Bo przecież 15 października mogłem przyjąć chorą położnicę niejaką Lipińską Gertrudę. Szkoda, że czekałem na interwencję ob. Senki (tego od budowania ze mną socjalizmu).
Wszak 11 grudnia, kiedy Bernard Moritz z Dubryka zgłosił się z chorym dzieckiem z gorączką ponad 39 stopni, mogłem udzielić pomocy, a nie kazać dzwonić po pogotowie...
Przykro mi, że 1 grudnia odprawiłem człowieka, wzywającego mnie do Krystyny Odyji, rodzącej dziecko. Niepotrzebnie wołałem „auto lub karetkę”. Odległość wynosiła tylko 300 metrów.
Trochę kłamałem 2 grudnia mówiąc, że jestem chory, wtedy kiedy Piotr Burczyk zajechał furmanką prosząc mnie do swojej żony, cierpiącej z powodu ataku kamienicy wątrobowej. Co prawda dałem pielęgniarce zlecenie „wstrzyknąć papawerynę lub morfinę według uznania”, ale sumie nie gryzie...Trzeba było samemu pojechać.
Muszę też mocno się skrytykować za incydent w domu sekretarza GRN Runowskiego. Wypiłem trochę. Runowska zauważyła i dlatego nie pozwoliła się badać. Położyła dziecko, twierdząc, że ono jest chore. Postawiłem diagnozę: „angina”. Śmie ją się teraz ze mnie, gdyż dziecko było zdrowe.
Zdaje mi się, że pomyliłem się też z diagnozą choroby dziecka dróżnika Zaracha z Czernik. Miało wysoką temperaturę. Zapisałem środek przeciw robakom. Później podobno okazało się, że była płonica.
Biję się w piersi. Ktoś przyjechał, wzywając mnie do starego Chwalińskiego z Pałubina, bo „nadział się na widły, panie dok torze." Byłem lekko wstawiony, gburowato odpowiedziałem, zda je się: „niech weźmie miotłę i włoży se w d..., a wszystko się wyrówna.” Przykro mi teraz. Na szczęście „nadzianie” nie było ta kie groźne. Pogotowie załatwiło za mnie.
Czasem to się nawet bardzo ośmieszam, aż wstyd przypominać. Po co gadać wójtowi, że na przeziębienie najlepsza zimna kobieta i dwie czyste...
Powinienem również mniej niż cztery godziny spóźniać się do przychodni. Przecież pacjenci na wet z odległych wiosek często bardzo długo czekają.
Jestem wycieńczony. Trzęsą mi się ręce. Dużo nie potrzebuję wypić — wystarczy jeden, dwa kieliszki, a już nie zdaję sobie sprawy z głupstw, które robię na każdym kroku. Nie pomaga zażywany już w dużych ilościach phanadol. Wpadłem w straszny nałóg. Zostałem ALKOHOLIKIEM. Gdybym był drwalem lub ślusarzem, to jakoś by uszło. Ale przecież spełniam rolę lekarza.
Pozostaję na granicy rzeczywistości. Nie mam siły zerwać z nałogiem. „I wiosna też nie dla mnie i ruń wonna, i tylko deszcz, deszcz i alkohol. Serwus Madonna.” Poeta mnie rozumiał. No cóż, żegnajcie...
DR WILHELM OLEJNIK lek. med.
ALKOHOLIK
* * *
Człowieka stemplującego recepty pieczątką „Dr Wilhelm Olejnik, lekarz” — udało się zdjąć ze stryczka. Maria Adamiak ii Gertruda Morawiak uratowały lekarza, który w pijanym widzie targnął się 'na swoje życie...
Oczywiście moi czytelnicy domyślili się już, że „historia mego życia” jest reporterską mistyfikacją. Na podstawie bezspornych faktów, starałem się w tej formie przedstawić dzieje lekarza, któremu powierzono opiekę nad zdrowiem około 8 tysięcy obywateli. W Starej Kiszewie nie znalazłem nikogo, kto broniłby Olejnika. Mieszkańcy jednogłośnie okazali alkoholikowi swe wotum nieufności. Aktywiści, którzy swą nieprzemyślaną petycją pozwolili dalej działać Olejnikowi — dziś wołają: — zawiódł nasze zaufanie! Wobec stwierdzonych wyżej faktów mam obowiązek domagać się:
— natychmiastowego zakazu wstępu Olejnikowi do Ośrodka Zdrowia,
— poddania Olejnika przymusowemu leczeniu w zakładzie zamkniętym dla alkoholików,
— pozbawienia Olejnika prawa wykonywania zawodu lekarza oraz
— wyciągnięcia konsekwencji w stosunku do osób, które odpowiedzialne są za to, że Olejnik miał możność przez siedem miesięcy kierować Ośrodkiem Zdrowia w Starej Kiszewie.
P.T. Powołanym Do Tego Czytelnikom dedykuję fragment sprawozdania z toczącego się obecnie w Krakowie procesu:
„Marzymska, absolwentka 4 klas szkoły podstawowej wycinała ludziom migdałki, operowała, profesorowie znanej kliniki liczyli się z jej zdaniem. Fałszywy dyplom trafił do sadowego archiwum dopiero z okazji procesu o fałszowanie recept na morfinę. Chirurgiem w Cieplicach, laryngologiem w Zabrzu, pediatrą w szeregu miejscowościach była kobieta, która określa przed sądem swe personalia jako fikcyjne od daty urodzenia, po nazwisko. — Ukończyłam za okupacji szkołę laborantek medycznych — mówi Marzymska. Takie szkoły nie istniały w Polsce za okupacji a nawet przed wojna.
Na podstawie jakich dokumentów przyjmowano oskarżoną do pracy w służbie zdrowia, po unieważnieniu fikcyjnego dyplomu? — pyta przewodniczący sądu.
— Obejmując nową placówkę lekarską, pokazywałam zaświadczenie z poprzedniej, — odpowiada Marzymska. Nigdy i nigdzie nie żądano ode mnie papierów...” („Zdarzenia” z dnia 11.1.59 r.).
Reporter zrobił swoje — reporter może odejść w cień.
ZDZISŁAW HEITH
PS. 1. Znalazłem w Internecie dokument IPN o zarejestrowaniu Wilhelma Olejnika jako współpracownika aparatu bezpieczeństwa w okresie od 1.XII.1948 do 30.XI.1949. Powodem była jego praca w charakterze lekarza zakładowego KBW, UB, PK MO w Lubaczowie w województwie rzeszowskim.
2. Na cmentarzu oliwskim w Gdańsku przy ul. Czyżewskiego jest grób Wilhelma Olejnika i jego rodziny. Z zapisów na tablicy wynika, że lekarz zmarł 17 stycznia 1960 roku.