Jan Antoni Menard

Konarzyny na Kociewiu
Zarys historyczny

Maszynopis (2003)
(Fragment)


WOJNA OBRONNA 1939 ROK

Już w październiku 1938 roku kanclerz Niemiec, Adolf Hitler, wysunął wobec Polski żądanie wydzielenia przez Pomrze Gdańskie korytarza o 25 kilometrowej szerokości łączącego III Rzeszę niemiecką z Prusami Wschodnimi. Oznaczało to odcięcie Polski od morza Bałtyckiego, na co Polska zgodzić się nie mogła. Dnia 28 kwietnia 1939 roku Hitler ponowił swoje żądanie i wystosował w tej sprawie notę do rządu polskiego w Warszawie.

Żądanie to zostało przez rząd Polski, notą z dnia 5 maja 1939 roku, odrzucone. Coraz częściej mówiono o zbliżającej się wojnie z Niemcami o korytarz, nasilały się prowokacje Niemców wobec ludności Polskiej na Pomorzu Gdańskim. W niedzielę 20 sierpnia 1939 roku po wyjściu z kościoła po sumie potkaliśmy dwóch oficerów Wojska Polskiego, przybyłych na rowerach, którzy prosili chłopów ażeby stawili się na spotkanie do karczmy pani Zadurskiej, poczym udali się do karczmy na piwo. Po południu karczma wypełniła się chłopami ciekawymi świeżych wiadomości od przybyłych oficerów. Do karczmy przybył też sołtys Antoni Narloch, który w imieniu zebranych chłopów, jako pierwszy zabrał głos, jako władza i zapytał się oficera: „Panie kapitanie, u nas wszyscy mówią o wojnie a jak ta sprawa naprawdę wygląda, da wojnę czy nie da”. Kapitan odpowiedział: „Wojna z Niemcami mówicie? Hitler nie odważy się nas zaatakować a my też nie będziemy ich atakować. Mamy pewne sojusze z Francją i Anglia. Na wypadek wojny z Niemcami lotnictwo naszych sojuszników zniszczy szybko całą armię niemiecką i Hitlera a nasze wojsko w ciągu kilku dni będzie w Berlinie. Mamy dobrze wyszkolonych żołnierzy i najlepiej na świecie władających karabinem i bagnetem. Nasi dzielni ułani lancą i szablą zniszczą niemieckie czołgi z dykty ¡drewna. Nie damy Niemcom ani Pomorza ani Gdańska. Nasz wódz naczelny Edward Rydz Śmigły powiedział: „Nie damy Niemcom ani guzika”. Odpowiedź kapitana zebrani przyjęli z radością i oklaskami.

Sołtys wzniósł okrzyk: „Niech żyje niezwyciężona nasza Armia Polska!”. „Niech żyje!” głośno krzyknęli chłopi. Potem przy stolikach z kuflami piwa lub kieliszkami wódki zrobiło się gwarno a pani Zadurska z córkami Ireną i Janiną ochoczo obsługiwała zebranych gości. Pod wieczór znalazły się w karczmie skrzypce, mandolina i harmonia. Przy dźwiękach muzyki, sołtys zanucił swoją ulubiona melodię i tańcem „Polka Węgierka” zainaugurował zabawę, która trwała aż do późnego wieczora. Następnie wszyscy wyszli z karczmy i poszli do domu. W następnych dniach w Starej Kiszewie w werandzie budynku Niemca Jaeckla wybito w oknach szyby, obciążając tym Polaków a zrobili to sami Niemcy na rozkaz przywódców z bojówek hitlerowskich.

W odpowiedzi na te prowokacje pojawiły się duże plakaty rządowe, na których ¡staniały napisy: „Jesteśmy silni, zwarci i gotowi” oraz „Nie oddamy Niemcom ani guzika.” Rzeczywistość we wrześniu 1939 roku okazała się bardzo tragiczna, oddano cały kraj.

W niedzielę 27 sierpnia 1939 roku, wieczorem rezerwiści wojskowi otrzymali wezwanie mobilizacyjne do stawienia się w oznaczonych jednostkach wojskowych. Z Konarzyn wezwani zostali: Cybula Józef, Bieliński Edmund, Derkowski Franciszek, Bieliński Brunon, Reszczyński Ignacy, Reszczyński Bernard, Stoba Leon, Menard Stefan - mój ojciec, Adrian Franciszek, Zimmermann Józef - kierownik szkoły i Pepliński Brunon - nauczyciel. Dnia 1 września 1939 roku [piątek] o godzinie 4 rano pancernik niemiecki „Schleswig Holstein”, który przypłynął do Gdańska kilka dni wcześniej z wizytą kurtuazyjną, rozpoczął ostrzeliwanie polskiej placówki w Gdańsku-Westerplatte. Lotnictwo zaatakowało Polskę z powietrza a dywizje pancerne Niemiec, z kilku kierunków jednocześnie przekroczyły granice Polski. Następnego dnia kolumny polskich uciekinierów z Gdyni, Wejherowa, Kartuz i spod Kościerzyny dotarły do Starej Kiszewy szukając tutaj schronienia przed agresją Niemców. Wieczorem tego dnia jednostka niemieckiej piechoty zmotoryzowanej zajęła bez walki miasto powiatowe Kościerzynę.

W niedzielę 3 września razem z mamą i siostrą uczestniczyłem we mszy głównej w kościele w Konarzynach. Mszę odprawiał i kazanie z ambony wygłosił ks. proboszcz Stefan Kinka. Po zakończonym nabożeństwie ludność zatrzymała się przed kościołem i w grupach dyskutowali o wybuchu wojny z Niemcami i wzajemnie sonie doradzali jak się zachować w czasie działań wojennych na naszym terenie. Uradzono, ażeby noc dzisiejszą spędzić w ukryciu poza domem, ponieważ w każdej chwili do nas mogą wkroczyć Niemcy.

W tej chwili zauważyliśmy tumany kurzu w powietrzu na drodze z Rudy do Konarzyn. Był to szwadron kawalerii Polskiej podążający do Świecia. Po zbliżeniu się szwadronu do nas jego dowódca krzyknął do zebranych pod kościołem konarzaków: „Jedziemy pod Świecie i tam weźmiemy Niemców w krzyżowy ogień”. Słysząc te słowa pokrzepienia rozeszliśmy się każdy do swojego domu. Ja, idąc z siostrą do domu, usłyszeliśmy warkot samolotów dochodzący z zachodu. Po pewnej chwili ujrzałem na niebie 21 samolotów z krzyżami czarnymi na skrzydłach i ogonie lecących w kierunku na Tczew, Starogard. Przelatując nad Starą Kiszewą, gdzie było pełno uciekinierów polskich, lotnicy zrzucili bombę, która spadła na budynek handlowo - mieszkalny rodziny Koss w pobliżu mostu na rzece Wierzycy. Dom został całkowicie zburzony. Przelatując nad kolumnami uciekinierów stojących pod drzewami na szosie lotnicy otworzyli ogień z broni pokładowej do bezbronnej ludności cywilnej chroniącej się pod konarami drzew i na poboczu szosy. Bestialski czyn lotników niemieckich był początkiem mordów ludności polskiej, jakie miały nastąpić w przyszłości na Pomorzu Gdańskim.

Wieczorem zgodnie z ustaleniami, mama moja, spakowała na taczkę pierzyny i poduszki i razem z pięcioma dzieciakami w wieku od 2 do 11 lat poszła przenocować w lesie na Kociej Górze w pobliżu drogi do czarnej Wody i Czerska. Tutaj na miejscu, pod wielkim jałowcem zrobiliśmy sobie z gałęzi sosnowych szałas i ułożyli się w pierzynach do snu.

Około północy, obok nas, na drodze do Czarnej Wody i Czerska podążała jakaś jednostka zmotoryzowana piechoty niemieckiej, która na chwilę zatrzymała się w lesie w pobliżu naszej kryjówki, wygasili światła pojazdów i powychodzili z pojazdów na drogę, palili papierosy i głośno rozmawiali między sobą. Ja się bałem, że oni naszą kryjówkę odkryli. Po kilku minutach postoju jednostka ta ruszyła w dalsza drogę w głąb naszej ojczyzny zajmując coraz to nowe ziemie naszego kraju bez większych walk zbrojnych. Tak wiec niedziela 3 września 1939 roku była dla nas, mieszkańców Konarzyn z gminy Stara Kiszewa, ostatnim dniem wolności w niepodległej Polsce. Nastały długie lata krwawej i ponurej okupacji niemieckiej na całym Pomorzy Gdańskim i Polski,

Następnego dnia w poniedziałek rano, zjawiło się we wsi naszej, dwóch cywilnych Niemców i żołnierz Wermachtu. Weszli do domu Naczelniczki Urzędu Pocztowego, pani Anny Zadurskiej, zabezpieczyli aparaturę telefoniczną i lokal urzędu, aż do odwołania. Zerwali z budynku godło Polski i tablicę urzędu. Następnie udali się do szkoły do mieszkania żony kierownika szkoły Moniki Zimmermann, zabrali telefon i klucze szkolne, pozamykali wszystkie klasy na parterze. Na poddaszu zajęli i zabezpieczyli magazyn broni strzeleckiej, ponad 30 sztuk i sprzęt wojskowy do ćwiczeń organizacji „Strzelec” działającej w Konarzynach do września 1939 roku. Z budynku szkoły zerwali godło Polski i tablicę szkoły. Na kilku domach we wsi Niemcy nakleili dużych rozmiarów odezwę do ludności polskiej napisaną po polsku i po niemiecku. Wprowadzili po godzinie 20 godzinę policyjną oraz zakazali chodzenia do lasu w ciągu dnia.

Pani Zimmermann w następnych dniach została, ze szkoły usunięta a pani Zadurska została wysiedlona 17 listopada 1939 roku i wywieziona w okolice Siedlec a następnie na roboty do Niemiec.

Prezydent rzeczpospolitej prof. Ignacy Mościcki dopiero w dniu wybuchy wojny - 1 września 1939 roku - mianował Marszałka Polski Edwarda Rydza Śmigłego, Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych - Naczelnym Wodzem i swoim następcą na wypadek opróżnienia się urzędu Prezydenta rzeczpospolitej przed zawarciem pokoju.

Bitwa graniczna skończyła się sukcesem niemieckim już 3 września a 6 września przełamana została nasza główna linia oporu.

W pierwszym dniu wojny bohatersko broniła się przez cały dzień w oblężonym budynku załoga Poczty Polskiej w Gdańsku. Z 49 obrońców ocalały zaledwie 4 osoby, 6 osób poległo w walce a 39 osób hitlerowcy zamordowali po wzięciu do niewoli. Groby ich znajdują się na cmentarzu na Zaspie w Gdańsku,

Dnia 7 września poddała się placówka wojskowa na Westerplatte na czele z jej dowódcą majorem Henrykiem Sucharskim.

W nocy z 6 na 7 września stolicę Polski, Warszawę, opuścił rząd, naczelny wódz i inne organa państwowe, udając się na ziemie położone na wschód od Bugu. Wódz Naczelny po opuszczeniu Warszawy utracił możliwość dowodzenia. Obrona Warszawy trwała do 28 września. W osamotnieniu walczyła nadal załoga Helu jednak nie uzyskując pomocy skapitulowała 2 października 1939 roku. Dnia 5 października skapitulowała Grupa Operacyjna Polesie. Bitwa pod Kockiem była ostatnią regularną bitwą wojny obronnej w 1939 roku. W nocy z 17 na 18 września Armia Czerwona wkroczyła na ziemie Polskie i w szybkim tempie z zaskoczenia zbliżyła się na odległość 30 km od Kut gdzie stacjonował rząd polski i naczelne dowództwo wojskowe.

Władze Rzeczpospolitej zdecydowały się ewakuować do Rumunii.

Wszyscy członkowie władz, naczelne dowództwo i żołnierze zostali internowani w Rumunii. W tej sytuacji Naczelny Wódz napisał list do prezydenta Polski o następującej treści: „Do Pana Prezydenta. Wobec tego, że jestem internowany i pozbawiony wolności, składam funkcję wodza naczelnego do dyspozycji Pana Prezydenta. T października 1939 roku. Śmigły - Rydz, Marszałek Polski”. Dnia 7 listopada 1939 roku Rydz-Śmigły został zwolniony ze stanowiska naczelnego Wodza przez generała Władysława Sikorskiego, szefa nowego rządu polskiego w Paryżu, we Francji. W kraju nastąpił okres krwawej okupacji trwającej do 1945 roku. 

OKUPACJA NIEMIECKA 1939-1945

Już w poniedziałek 4 września 1939 roku urząd sołtysa Konarzyn objął Niemiec Oskar Vorseg - syn rolnika z Bartoszegolasu, który mając zaledwie podstawowe wykształcenie, uczynił dotychczasowego sołtysa polskiego Antoniego Narlocha swoim pomocnikiem - Ortsdiener. To uchroniło go od aresztowania przez gestapo za działalność w czasie zaboru pruskiego 1918-1922. We wtorek 5 września w Konarzynach na ścianach budynków poczty i karczmy oraz kaplicy niemiecka władza gminy Stara Kiszewa przykleiła wielkie afisze dwujęzyczne, nakazujące ludności polskiej pod groźbą surowej kary oddanie do urzędu gminy lub sołtysa wszystkich typów radioodbiorników, broni i pojazdów mechanicznych oraz rowerów jak również nakazano likwidację wszystkich psów. Ja też musiałem swojego wiernego pieska „Zantę” z żalem zabić.

Po upływie kilku dni od ogłoszenia, do wsi przyjechało na rowerach dwóch Niemców z opaskami ze swastykami na rękach i wprost z drogi kiszewskiej skręcili na drogę do Kalisk, przy której mieszkali polscy rolnicy: Morawiak, Lamka i Laskiewicz. Na rowerach wieźli grube, drewniane pałki pomalowane na czerwono.

Z ciekawości ukradkiem udałem się za nimi i z ukrycia w jałowcu obserwowałem, jak weszli na podwórze Morawiaka i stanęli przed wilczurami, uwiązanymi przy budach. Pałki swoje zdjęli i próbowali nimi zabić te psy. Nic im z tej próby nie wyszło, więc wyjęli z kabur swoje pistolety i kilkoma strzałami zabili ich. Potem udali się do wsi na dalsze likwidowanie niebezpiecznych dla III Rzeszy niemieckiej polskich psów, strzegących zagród wiejskich przed złodziejami.

Mój wujek Antoni Narloch, mimo, że został pomocnikiem sołtysa, został osobiście wezwany do zdania roweru w urzędzie gestapo w Kościerzynie. Ostrzeżony przez Vorsego o grożącym mu niebezpieczeństwie aresztowania poprosił mego ojca, ażeby w jego imieniu pojechał do Kościerzyny i zdał rower. Ojciec mój pojechał do Gestapo w Kościerzynie i zdał ten rower, aby ratować wujka przed aresztowaniem. Gestapowcy złośliwie zrugali ojca i orzekli zemstę. Wujek przez całą okupację był kilkakrotnie szykanowany i atakowany przez nieznanych Niemców, jednak szczęśliwie przetrwał do wyzwolenia.

Po zajęciu przez Niemców w dniu 2 września 1939 miasta powiatowego Kościerzyny, starostą powiatu kościerskiego i wodzem powiatowym partii hitlerowskiej NSDAP został największy Polakożerca z tych okolic Ernst Günther  Modrow, właściciel majątku ziemskiego w Bączku. (uwaga redakcyjna: Był on okupacyjnym starostą i kierownikiem powiatowej organizacji NSDAP w Kościerzynie, znanym z wprost fanatycznej nienawiści do Polaków. Był on również współodpowiedzialny za wysiedlenie Polaków z powiatu kościerskiego w listopadzie 1939 roku i w latach następnych. Aresztowanych w powiecie kościerskim Polaków kierowano przede wszystkim do aresztu policji bezpieczeństwa w Skarszewach. Modrow każdorazowo zbierał listy aresztowanych z poszczególnych gmin i osobiście dokonywał selekcji, dopisując przy poszczególnych nazwiskach "tak" lub "nie". "Tak" oznaczało wyrok śmierci. Osoby wskazane przez Modrowa były bowiem rozstrzeliwane przez Selbstschutz lub policję w lasach pod Skarszewami.) Uciekając w 1945 roku z Kościerzyny pochwalił się liczbą 3500 pomordowanych osób nie tylko z powiatu kościerskiego, ale także przywiezionych i przypędzonych z innych terenów.

W 1948 roku Günther  Modrow popełnił samobójstwo w Republice Niemiec. Kuzyn jego, Werner Modrow był spadkobiercą gospodarstwa rolnego o obszarze 764 hektarów w Bolesławowie [Modrowshorst] po Georgu Modrowie, który je nabył w 1890 to jest w czasie zaboru pruskiego. Jego kuzyn Werner (uwaga redakcyjna: raczej chodzi o Günthera), jako członek NSDAP, w dniu 16 października 1939 roku przybył własnym samochodem do Lipusza, aby wziąć osobiście udział w egzekucji 50 aresztowanych mężczyzn polskich. Egzekucja odbyła się w Lipuszu-Karpnie. Aresztowanych doprowadzono kolejno grupami i ustawiono rzędem nad wykopanym dołem o wymiarach 12 na 12 metrów i rozstrzelano. Ciała zastrzelonych wpadały do dołu, gdzie zostały zasypane warstwami ziemi, niektóre jeszcze żywe (uwaga redakcyjna: kuzynowie Modrowowie byli ze sobą skłóceni i Werner Modrow z czynami swojego kuzyna podczas wojny nie miał nic wspólnego - patrz Roland Borchers - Zbrodnie nazistowskie w powiecie kościerskim jesienią 1939 roku - Acta Cassubiana 13, 153-178 2011 ).

W dniu 7 marca 1945 roku, w dniu wkroczenia do Bolesławowa żołnierzy Armii Radzieckiej, W. Modrow zastrzelił swoją żonę Marion i swojego 9 letniego syna Rudigera a na koniec w parku, koło swego pałacu, zastrzelił sam siebie.

W marcu 1945 roku popełnił samobójstwo komendant posterunku żandarmerii w Starej Kiszewie, Niemiec Schwatland.

Odpowiedzialny za wysiedlenie Polaków z gospodarstw rolnych był również człowiek NSDAP Adolf Heyer z Połubina Wielkiego pełniący od września 1939 roku funkcję wodza Powiatowego Związku Rolników w Kościerzynie. Uciekł w lutym 1945 roku na zachód do Niemiec.

W listopadzie 1939 roku po dniu zadusznym nieznani sprawcy potłukli w Konarzynach na cmentarzu prawie wszystkie pomniki z napisem w języku polskim. Podobne zdarzenie zostało w tym samym czasie dokonane na cmentarzu w Starej Kiszewie. Mówiono, że zbezczeszczenia grobów polskich dokonali Niemcy z bojówek partii Hitlera na rozkaz Gauleitera Pomorza Gdańskiego Alberta Forstera ślepego wykonawcy rozkazów swego führera.

Z nakazu A. Forstera dokonano spisu rodzin polskich przewidzianych do wywiezienia z Pomorza Gdańskiego do kongresówki zwanej Generalną Gubernią niewłączoną do Rzeszy. Rodziny te uznano za rzekomo zagrażające reżymowi Hitlera.

Wieczorem w czwartek 16 listopada 1939 roku wybrani rolnicy z Konarzyn, między innymi Franciszek Wołoszyk i Maksymilian Wacholc, otrzymali nakaz od sołtysa Vorsega do stawienia się w dniu 17 listopada rano, przed budynek sołectwa z zaprzęgiem i wozem drabiastym wysłanym słomą. Do jakich celów wóz ma służyć tego w nakazie nie podano - stanowiło tajemnicę Niemców.

W dniu 17 listopada 1939 roku w piątek rano do Konarzyn przybyło na rowerach kilku Niemców uzbrojonych w karabiny i dokonało wysiedleń. Niemcy pochodzili z Polaszek i Bukowca, znali dobrze język polski, bo tutaj mieszkali od urodzenia. Razem w tym dniu wysiedlono 9 rodzin polskich i księdza, łącznie liczących 58 osób, w tym 18 dzieci poniżej 14 lat.

Po wtargnięciu do polskich domów, Niemcy, nakazali zachowanie spokoju pod groźbą użycia broni w przypadku nieposłuszeństwa, spakować się w ciągu 15 min i wyjść z domu na podwórze, gdzie na wysiedlonych czekała drabiniasta furmanka z woźnicą. Polacy z płaczem opuszczali swoje domostwa i cały swój życiowy dorobek. Dzień był bardzo mroźny, drzewa pokryte były grubą warstwą białego szronu. Ja w tym czasie stałem na drodze obok sołectwa i obserwowałem wysiedlone rodziny na wozie. W takich nieznośnych warunkach wysiedleńców z Konarzyn przetransportowano do wsi Wysin w gminie Liniewo, która w dniach od 16 do 28 listopada 1939 roku była punktem zbornym dla około 13 tysięcy rodzin polskich wysiedlonych z powiatu kościerskiego. Z Wysina w ciągu kolejnych dni Niemcy wywieźli wszystkich wysiedleńców samochodami ciężarowymi do stacji kolejowej w Głodowie gdzie czekał na nich pociąg składający się z około 70 wagonów bydlęcych, do których Polaków załadowano po 40 osób do każdego i szczelnie zamknięto, żeby nikt nie uciekł. Jeden skład wagonów zabierał około 2 500 osób. W wagonach nie można było siedzieć a tylko stać, był tłok i zaduch.

Z Głodowa pociąg kursował do Niemojek koło Siedlec i powrotem. Na stacji Niemojki, pod osłoną nocy przeładowano wszystkich z wagonów do podstawionych na dworcu, wojskowych samochodów ciężarowych i przewożono do wsi Kornica, Sarnaki, Wyrzyki, Puczyce i Chlebczyce w powiecie Siedlce. Przesiedleńców lokowano do miejscowych rodzin polskich nieprzygotowanych na ich przyjęcie. Wiosną 1940 roku Niemcy rozpoczęli wywozić całe rodziny polskie lub pojedyncze osoby dorosłe do Niemiec w okolice Frankfurtu nad Odrą do pracy w majątkach ziemskich. Na stacji kolejowej we Frankfurcie ustawiono rodziny polskie w jednym szeregu, poczym podchodzili do nich Niemcy, właściciele majątków i wybierali z szeregu całe rodziny i zabierali je samochodami ciężarowymi do siebie do pracy.

Każdy Polak zatrudniony na majątku, otrzymał kartę pracy upoważniającą do pracy i zabraniającą opuszczenia miejsca pracy bez zezwolenia policji. Wzory kart pracy wysiedlonego z Konarzyn Romana Zadurskiego załączam jak dowód niniejszego tematu. Z dokumentów wynika, że Zadurski Roman przybył do pracy w majątku rycerskim Harolda von Brünneck w Trebnitz powiat Lebus 16.03.1940 r.

Na zdjęciu obok rodzeństwo Zadurskich, Od lewej stoją: Irena, Roman i jego bliźniacza siostra Janina, na polnej drodze do majątku Trebnitz Mark powiat Lebus. W dali na fotografii widoczne są cztery, trzy segmentowe, dwu kondygnacyjne budynki mieszkalne dla robotników zatrudnionych w majątku.

SPIS RODZIN Z KONARZYN POWIATU KOŚCIERZYNA, WYSIEDLONYCH PRZEZ NIEMCÓW DNIA 17 LISTOPADA 1939 ROKU DO POWIATU ŁOSICE WOJEWÓDZTWO SIEDLCE [GENERALNA GUBERNIA],

_LP_      Nazwisko i imię                              Urodzony           Zgon      Uwagi

1             Derkowski Walenty        12.02.1892          04.09.1979         

                Derkowska Marianna    03.12.1891          15.06.1974          Płonka

                Derkowska Wiktoria      12.09.1912          10.12.2001          Wielewska

                Derkowska Krystyna      12.03.1914          06.04.1989         

                Derkowski Franciszek    14.10.1917          08.10.2002         

                Derkowski Andrzej         13.11.1925                          -              Konarzyny

                Derkowski Jan                  12.07.1928                          -              Konarzyny

                Derkowska Rozalia         04.09.1930                                         Baran

                Derkowska Agnieszka   19.01.1934          09.12.2001          Fojut

2             Effort Józef                                      

                Effort Maria                                                      Budzyńska

                Effort Halina                      01.08.1920                         

                Effort Zdzisław                 07.05.1922                         

                Effort Bronisław              01.09.1924                         

                Effort Gertruda                                17.03.1926                         

                Effort Józef                        20.04.1927                         

                Effort Irena                        04.10.1928                         

                Effort Jerzy                        09.08.1930                         

3             Kufel Józef                         16.11.1881          04.04.1970         

                Kufel Paulina                     31.08.1881          01.02.1975          Mieloch

                Kufel Anna                         19.09.1919          07.05.1953          Haftka

                Kufel Jan                             03.11.1926                         

4             Langner Antoni                                14.01.1905          11.06.2002         

                Langner Jadwiga              14.07.1907          17.12.1986          Ryngwelska

5             Góra Maksymilian           05.12.1877          11.01.1964         

                Góra Katarzyna                18.09.1886          18.01.1968          Turzyńska

                Góra Zofia          30.11.1906          22.01.1992         

                Góra Józef          13.03.1908          18.01.1979         

                Góra Bronisław                21.11.1910          12.03.1991         

                Góra Franciszek               27.12.1914          25.04.1995         

                Góra Wanda      23.05.1916          03.03.1994         

                Góra Edmund   01.10.1920          -              Kornica

                Góra Albin          28.05.1924          07.1.1992           

6             Ks. Kinka Stefan               25.05.1900          29.10.1982         

7             Morawiak Agnieszka     21.01.1891          09.02.1975          Pokorska

                Morawiak Franciszek     04.10.1912          30.01.1991         

                Morawiak Helena           06.05.1917          21.06.1991          Ronkowska

                Morawiak Genowefa    04.06.1921          14.09.2002          Piekarska

                Morawiak Stanisław      09.04.1924          01.06.1978         

8             Ramczykowski Daniel    11.03.1882          19.08.1941          K.Z.Stuthoff

                Ramczykowska Teresa  09.03.1932          -                              Gordyszewska

                Ramczykowski Daniel    24.11.1933          12.01.2001         

                Ramczykowski Leon       15.07.1936          17.12.2003         

                Ramczykowski Marianna             10.12.1938          -              Kropidłowska

 

LOSY RODZIN WYSIEDLONYCH W LATACH OKUPACJI 1939 - 1945

1.            DERKOWSKI WALENTY - rolnik, właściciel 45,15 hektarowego gospodarstwa, wysiedlony został razem z żoną i siódemką dzieci z Konarzyn do Kornicy powiat Łosice, województwo Lubelskie. Wiosną 1940 roku Syn Franciszek i córka Wiktoria wywiezieni zostali z Kornicy do Niemiec w okolice Frankfurtu nad Odrą. Następnie wywieziono pozostałych członków rodziny, w liczbie 7 osób, z Kornicy do Barniewitz na roboty przymusowe w majątku rolnym, gdzie wszyscy pracowali do czasu wyzwolenia Barniewitz przez żołnierzy Armii Rosyjskiej w kwietniu 1945 rok. W maju 1945 roku wszyscy, w liczbie 9 osób wrócili na swoje gospodarstwo.

2.            EFFORT JÓZEF - kupiec, z żoną Marią i siódemką dzieci wysiedlony został z Konarzyn do Kornicy, powiat Łosice, województwo lubelskie. W marcu 1940 roku całą rodziną 9 osób wywieziono z Kornicy do Warszawy i umieszczono w getcie, jako że ojciec był wyznania mojżeszowego. Po wojnie żaden członek rodziny Effortów nie powrócił do Konarzyn. Prawdopodobnie wszyscy zginęli zamordowani przez Niemców.

3.            KUFEL JÓZEF - rolnik, z żoną i dwójką dzieci wywieziony został z Konarzyn do Kornicy powiat Łosice województwo Lubelskie. Wiosną 1940 roku cała rodzina wywieziona została z Kornicy na roboty przymusowe w majątku rolnym w okolicach Frankfurtu nad Odrą. Po wojnie cała rodzina w liczbie 4 osób powróciła na swoje gospodarstwo w maju 1945 roku.

4.            LANGNER ANTONI - rolnik wraz z żoną Jadwigą wysiedlony został z Konarzyn do Puczyc powiatu Łosice województwo Lubelskie. Po wojnie oboje powrócili w maju 1945 roku na swoje gospodarstwo.

5.            GÓRA MAKSYMILIAN - rolnik, z żona i siódemką dzieci wysiedlony został z Konarzyn do Kornicy, powiat Łosice, województwo Lubelskie. Po wojnie syn Edmund został w Kornicy i założył własną rodzinę, reszta rodziny 8 osób, powrócili z robot przymusowych w Kornicy do Konarzyn na swoje gospodarstwo. Rodzina Góry mieszkała w Kornicy u rolnika Jana Kalinowskiego i u niego pracowali.

6.            KINKA STEFAN - ksiądz proboszcz naszego kościoła został z Konarzyn wysiedlony do Wysina a stąd do wsi Kornica w powiecie Łosice, koło Siedlec. Tutaj zakwaterowany został u rolnika Jana Działaka, gdzie pracując, jako robotnik przeżył szczęśliwie całą okupację. Po wojnie, w maju 1945 roku ksiądz Kinka razem z Bolesławą Sułkowską z domu Langner z Konarzyn, jej szesnastoletnią córką Caliną i podopieczną sierotą Marianną Ramczykowską, lat sześć [*10.12.1938] po zamordowanym w 1941 roku ojcu Danielu i zmarłej w 1942 roku matce Augustynie, powrócił do Konarzyn. Po kilku dniach został przez Kurię Biskupią w Pelplinie skierowany na parafię do Nowego Stawu. Zmarł w domu rodzinnym w Brusach 29.10.1982 roku i tutaj na cmentarzu został pochowany. Przeżył 82 lata w tym 52 lata kapłaństwa. Po wysiedleniu księdza, Niemcy zajęli plebanię i urządzili w niej trzy-osobowy posterunek policji a kaplicę i nowy kościół zamknęli.

7.            MORAWIAK AGNIESZKA - wdowa po Piotrze Morawiaku, właścicielka gospodarstwa rolnego, wysiedlona została razem z czwórką dorosłych dzieci i wywieziona do Wysina a stąd do Kornicy powiat Łosica koło Siedlec. Wiosną, w marcu 1940 roku, całą jej rodzinę Niemcy wywieźli z Kornicy do Trebnitz koło Frankfurtu nad Odrą do pracy w majątku Haralda Brünneck, gdzie od 16 marca 1940 roku pracowali razem z rodziną Zadurskiej. Córka, Morawiak Helena, lat 24, dzięki staraniom jej narzeczonego, Franciszka Rankowskiego, popartych przez Niemca Vosega, sołtysa z Konarzyn, została zwolniona z pracy przymusowej w Trebnitz i w marcu 1941 roku powróciła do Konarzyn. Za zgodą władz niemieckich oboje zawarli dnia 14 kwietnia 1941 roku szczęśliwy związek małżeński. Reszta rodziny Morawiak po wyzwoleniu Trebnitz przez Wojsko Polskie i żołnierzy Armii Radzieckiej, wozem konnym z biało czerwoną flagą polską, powrócili na swoje gospodarstwo rolne w Konarzynach, gdzie od marca 1945 mieszkała Helena Morawiak z mężem Ronkowskim.

8.            RAMCZYKOWSKI DANIEL - właściciel gospodarstwa rolnego, wysiedlony został razem z żoną Augustyną i czwórką dzieci i wywieziony do Wysina a następnie do wsi Puczyce w powiecie Łosice koło Siedlec, gdzie został z rodziną zakwaterowany w budynku szkolnym, po kilka rodzin w jednej klasie. Na swoje utrzymanie zarabiali dorywczo u miejscowych rolników polskich. W czerwcu 1941 roku a więc półtora roku po wysiedleniu, gestapo z Kościerzyny delegowało leśniczego Paździora z Grzybowskiego Młyna, ażeby pod pewnym pretekstem, sprowadził Daniela Ramczykowskiego z Kornicy do Konarzyn do siedziby sołtysa Vorsega, gdzie oczekiwał Daniela sołtys w mundurze SA, dwóch gestapowców z Kościerzyny i Jan Ramczykowski, brat Daniela z żoną Walerią. Po przybyciu Daniela do sołectwa odbył się sąd doraźny. Danielowi zarzucano, że przed 21 laty tj. w 1918 r. w czasie polowania na dziką zwierzynę umyślnie zabił Niemca Kozłowskiego osadzonego w czasie zaboru pruskiego w Konarzynach na gospodarstwie rolnym. Po konfrontacji Daniela z bratem Janem i jego żoną, którzy złożyli obciążające Daniela zeznania, gestapowcy skazali Daniela na zesłanie go do obozu zagłady w Sztutowie [Stutthof] kolo Nowego Dworu Gdańskiego. Z Konarzyn do Sztutowa Daniela transportowali samochodem gestapowcy z Kościerzyny obecni na rozprawie. Na prośbę Daniela gestapowcy zatrzymali się przed domem Antoniego Narlocha, aby mógł się z kolegą szkolnym pożegnać. Daniel płacząc, cały drżący, ściskając kolegę, przekazał mu szeptem kilka słów prawdy i powrócił do samochodu, usiadł i gestapowcy odjechali do obozu. W obozie zagłady Sztutowo, Daniel musiał ciężko pracować w lesie przy głodowych racjach żywnościowych. Głodny i wyczerpany z sił nosił na swych barkach ciężkie kloce drewna, upadł już po raz któryś na ziemię tak nieszczęśliwie, że został przygnieciony niesionym klocem i tym razem już nie powstał, pomimo iż był nawoływany do powstania i bity przez SS.

O jego śmierci rodzina dowiedziała się dopiero po wojnie 1945 r. od współwięźnia obozu Sztutowo, pana Knitra z Gołunia, który przeżył koszmar obozu zagłady w Sztutowie. W 1947 roku wraz z grupą kolegów z pracy w Stoczni Gdańskiej, zwiedzałem baraki więźniów i krematoria, w których palono ciała zamordowanych w obozie Sztutowo. To, co zo baczyłem wywarło na mnie przygnębiające wrażenie.

Najmłodsze z dzieci Daniela, córka Marianna uzyskała w 1998 roku ze Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża w Genewie, pisemne potwierdzenie, że jej ojciec Daniel Ramczykowski urodzony 11 marca 1882 r. w Konarzynach zmarł 19 sierpnia 1941 roku w obozie koncentracyjnych [Stutthof] Sztutowie, a więc w obozie przeżył zaledwie dwa miesiące, zapewne miał wyrok śmierci.

Żona Daniela, po jego aresztowaniu, aby wyżywić czwórkę małych dzieci, musiała ciężko pracować. Zachorowała na tyfus i 10 lipca 1942 r. zmarła w szpitalu w Łosicach. Osierocone dzieci, Teresa 10, Daniel 9 i Leon 6 lat, dzięki staraniom księdza Kinki i Barbary Sułkowskiej rodaczki z Konarzyn z domu Langner, umieszczone zostały w sierocińcu sióstr zakonnych w Siedlcach a najmłodszą Mariannę lat trzy zabrał ks. S. Kinka do Kornicy do rodziny Jana Działaka i tutaj się nią opiekował do końca wojny. Po wojnie zabrał ją z sobą do Konarzyn do jej pół siostry Pelagii. Jej rodzeństwo po opuszczeniu sierocińca, każdy osiadł w innej okolicy. Teresa w Dziekanowic Leśnym koło warszawy, Daniel w Gdyni-Oksywiu, Leon w Wałbrzychu a Marianna w Czarnej Wodzie.

9.            SZWEDA JAN II - Wysiedlony został z gospodarstwa rolnego razem z żoną Marianną i szóstką nieletnich dzieci do Wysina a następnie wywieziony został do powiatu Łosice koło Siedlec. Wiosną 1940 roku Niemcy sprowadzili z powiatu Łosice do Konarzyn syna Szwedy Norberta, ażeby wskazał gdzie ukrył posiadaną w 1939 roku krótką broń palną, którą postrzelił na zabawie w 1939 roku Pawła Gintra. Norbert wskazał miejsce ukrycia w stodole pod dachem. Niemcy broń zabrali a Norberta pobili gdzie popadło a zmasakrowane ciało wrzucili na samochód i wywieźli w nieznane i wszelki ślad po nim zaginął. Po wojnie też nie dało się rodzinie ustalić miejsca jego śmierci i pochówku.

10.          ZADURSKA ANNA - wdowa po Wiktorze Zadurskim, właścicielka karczmy i Urzędu Pocztowego oraz kilku hektarowego gospodarstwa rolnego, została wysiedlona razem z czwórką dzieci i wywieziona do Wysina a następnie pociągiem z Głodowa do Kornicy w powiecie Łosice koło Siedlec.

W marcu 1940 roku razem z dziećmi i rodziną Agnieszki Morawiak, razem 10 dorosłych osób, Niemcy wywieźli z Kornicy przez Warszawę do Frankfurtu nad Odrą na roboty przymusowe w majątku ziemskim Haralda Brunneck w Trebnitz powiat Lebus, gdzie wydano wszystkim karty pracy z zakazem opuszczania miejsca zatrudnienia bez zezwolenia policji, wystawione 18 marca 1942 r. przez Urząd Zatrudnienia Kostrzyń. Z karty pracy Romana Zadurskiego, wystawionej przez powyższy urząd, wynika, że rodzina Zadurskich przybyła do Trebnitz dnia 16 marca 1940 roku. W tym dniu przybyła też do Trebnitz rodzina Morawiak.

We wrześniu 1943 roku, Anna Zadurska zachorowała i została umieszczona w szpitalu we Frankfurcie nad Odrą, gdzie po nieuleczalnej chorobie, dnia 10 września 1943 roku zmarła.

Po wojnie w maju 1945 roku dzieci zmarłej Anny Zadurskiej powróciły do swojego domu w Konarzynach. Zaraz po powrocie odwiedził mnie Henryk Zadurski, mój kolega szkolny. Po krótkim pobycie w Konarzynach, Zadurscy opuścili swoje gniazdo rodzinne i zamieszkali: Henryk wstąpił do milicji i zamieszkał w Gniewie powiat Tczew, Janina ożeniła się z Franciszkiem Morawiakiem i zamieszkała w Nowym Dworze Gdańskim, Roman, bliźniaczy brat Janiny zamieszkał w Gdyni. W 1967 roku spotkałem się z nim w Dyrekcji Kolejowy w Tczewie, gdzie był pracownikiem, Irena ożeniła się z Władysławem Wojewódką, piekarzem ze Starej Kiszewy i jako ostatnia opuściła Konarzyny a gospodarstwo sprzedała w 1953 roku.

WSPOMNIENIA OSÓB WYSIEDLONYCH Z KONARZYN

1.            GENOWEFA MORAWIAK urodzona 07.06.1921 roku wspomina:

Dnia 17 listopada 1939 roku przyjechało do nas trzech Niemców w cywilu z karabinami na plechach i opaskami z „hakenkrojcem” na rękawach. Niemcy zarządzili, abyśmy wszyscy z rodziny w ciągu 15 minut się ubrali, zabrali ze sobą na trzy dni jedzenie i opuścili nasz dom. Brat mój Franek był w młynie we Wojtalu. Jeden z Niemców pojechał po niego. Musieliśmy wszyscy pojechać do wioski, gdzie na drodze do Starej Kiszewy, koło domu Muchowskiego, czekały na nas wozy drabiniaste z ludźmi wysiedlonymi z Konarzyn. Razem w tym dniu wysiedlono 9 rodzin i księdza.

Pani Zadurska i 4 dzieci, ksiądz Kinka, państwo Langnerowie, pan Góra z żoną i 7 dzieci, pan Effort z żoną i 4 dzieci, Ramczykowski z żoną i 5 dzieci oraz nasza matka Morawiak z czwórką dzieci.

Furmankami nieokrytymi przy 18° C mrozu wieziono nas w nieznane, w stronę Starej Kiszewy. Po drodze dołączyli do nas wysiedleni z gospodarstw pan Derkowski z żoną i 7 dzieci, pan Kufel z żoną. I 2 dzieci.

Przez Starą Kiszewę i Liniewo zawieziono nas do wioski Wysin, gdzie gromadzono wysiedlonych Polaków z powiatu kościerskiego. Wysiedleńców lokowano w kościele, w szkole i w pustych domach mieszkańców Wysina, których przed nami wysiedlono. Nie wolno było nigdzie wychodzić ani się z nikim kontaktować. Do jedzenia nic nam Niemcy nie dali, mieliśmy tylko swój prowiant. Po trzech dniach wywieźli nas do stacji Głodowo i załadowali do wagonów bydlęcych po 40 osób do każdego, ściśniętych do ostatnich granic, bez picia i pożywienia. Lizaliśmy zamarznięte szyby wagonu. Przez Toruń i Siedlce przywieziono nas do stacji Niemojki, gdzie nas wysadzono a pociąg wracał do Głodowa po następną, około 3 tysięczną grupę wysiedleńców. Z Niemojek przetransportowano nas wojskowymi samochodami, w nocy do wsi Kornica długości około 7 kilometrów i tutaj rodzinami ulokowano w domach miejscowych rodzin nieprzygotowanych na nasze przyjęcie. Wiosną 1940 roku wywieziono nas do Niemiec na roboty przymusowe. Transportem kolejowym przerzucono nas do Warszawy. Tutaj pieszo ulicą Jagiellońską prowadzono prawą stroną Żydów a lewą stroną Polaków do dezynfekcji odzieży i do kąpieli. Potem załadowano nas znowu do wagonów i wywieziono do pewnej miejscowości, gdzie powtórnie poddano nas dezynfekcji odzieży. Następnie zbadał nas lekarz i znowu dalej transportowano nas do stacji Kostrzyń i tutaj nas wysadzono z wagonów.

W Kostrzynie czekali już na nas właściciele dużych majątków niemieckich i wybierali sobie rodziny polskie do pracy u siebie. Nasza rodzina, składająca się z 5 osób i rodzina Zadurskich składająca się z 5 osób zostaliśmy zabrani na majątek Trebnitz - Markt w po wiecie Lebus. Na miejscu zostaliśmy zakwaterowani rodzinami w trzyrodzinnym domu piętrowym, gdzie mieszkaliśmy do końca wojny. Pracowaliśmy w polu, a razem z nami pracowali na majątku liczącym około 3 000 hektarów również Jugosłowianie, Rosjanie, Włosi i Węgrzy. Ja po pewnym czasie zostałam pokojówką w pałacu właściciela majątku Harald von Brünneck.

Wiosną 1945 r. wieś dostała nakaz ewakuacji, bo front zbliżył się już do Odry i słychać było kanonadę artylerii. Niemcy uciekli a my Polacy z Konarzyn ukryliśmy się w okopach w polu i czekaliśmy na wyzwolenie. Po niedługim czasie zostaliśmy wyzwoleni, przez wojsko polskie i radzieckie.

Zorganizowaliśmy sobie wóz i konia, ruszyliśmy z biało-czerwoną flagą w drogę powrotną do Konarzyn, bez pani Zadurskiej, która 10.09.1943 r. zmarła w szpitalu we Frankfurcie nad Odrą.

W Konarzynach na naszym gospodarstwie po wyzwoleniu [6 marca 1945] była moja siostra Helena z mężem Franciszkiem Ronkowskim.

2.            DERKOWSKI ANDRZEJ urodzony 13.11.1925 roku wspomina:

Dzień 17 listopada 1939 roku był bardzo mroźny, byliśmy wszyscy w domu zajęci pracą w gospodarstwie. Matka nasza gotowała obiad. Około 12 - tej godziny w mieszkaniu naszym zjawił się Niemiec, sołtys z Bukowa w towarzystwie żołnierza Wermachtu uzbrojonego w karabin. Sołtys donośnym głosem powiedział, że mamy się spakować, zabrać z sobą żywność na trzy dni i w ciągu 30 minut mamy opuścić dom, gdyż zostajemy wysiedleni. Spakowaliśmy odzież, żywność i trochę pościeli i wyszliśmy zapłakani z domu. Na podwórzu czekała na nas furmanka konna, drabiasta, z parą koni z woźnicą panem Klamanem z Bartoszegolasu. Na wozie było trochę słomy, na która usiadła cała nasza rodzina i rodzina Józefa Kufla, naszego sąsiada zza ściany. Razem było nas 13 osób. Z Konarzyn zawieźli nas do Wysina, gdzie nas zakwaterowano w jednym budynku i nakazano z niego nie wychodzić pod groźbą kary śmierci. Tu byliśmy, jak pamiętam, 3 dni. Jedzenie mieliśmy tylko swoje własne, zabrane z domu. Niemcy jedzenia ani też nic do picia przez te trzy dni nam nie dali. Dnia 20 listopada 1939 roku wieczorem, wypędzono nas z kwatery i załadowano do samochodu ciężarowego, wojskowego i przewieziono nas na stację kolejową w Głodowie. Tutaj wysadzono nas z samochodu i zaprowadzono z obstawą wojska na peron i załadowano nas do wagonów pociągu osobowego wiozącego Polaków wysiedlonych z pod Gdyni i Gdańska. Jechaliśmy pociągiem 3 dni. W czasie podróży dali nam po kawałku suchego chleba do jedzenia i raz czarną kawę do picia. Po trzech dniach jazdy, pociąg zatrzymał się na stacji Niemojki. Tutaj już późnym wieczorem rozładowano cały transport ludzi i pod eskortą wojska załadowano nas na wojskowe samochody ciężarowe i zawieziono naszą rodzinę do wsi Kornica, była już ciemna noc. Zakwaterowano naszą rodzinę, 9 osób, na gospodarstwie polskiej rodziny nie przygotowanej na nasze przyjęcie. Pracowaliśmy tutaj przez całą zimę za kwaterę i wyżywienie.

Siostra moja, Wiktoria, i brat Franciszek w miesiącu lutym 1940 roku wywiezieni zostali do Niemiec koło Frankfurtu nad Odrą na robotę w majątku rolnym. Tutaj pracowali do kapitulacji Niemiec, a potem opuścili majątek Niemca i wrócili do Konarzyn. W czerwcu 1940 roku, reszta naszej rodziny - 7 osób - została wywieziona do Niemiec i osadzona do pracy na majątku ziemskim Niemca w Barniewicach [Barnewitz powiat Westheveland w Brandenburgii]. Na majątku tym mieszkaliśmy w budynku i zajmowaliśmy 2 pokoje z kuchnią. Za pracę otrzymaliśmy wynagrodzenie w naturze - opał, ziemniaki i 2 litry mleka dziennie. W gotówce rodzice nasi otrzymywali tygodniowo około 10 marek. Chleb i pozostałą żywność kupowaliśmy na kartki.

Posiłki, śniadanie, obiad i kolację gotowaliśmy sobie sami w czasie wolnym od pracy. Pracować musieliśmy wszyscy od rana do wieczora. Z wynagrodzenia w gotówce potrącano nam składkę na ubezpieczenie chorobowe i rentowe.

Na majątku w Barniewicach pracowaliśmy do końca wojny, wyzwolili nas żołnierze ro-syjscy w kwietniu 1945 roku.

Po wyzwoleniu zabraliśmy z majątku konia i wóz i wróciliśmy do Polski. Po przybyciu do Gorzowa Wielkopolskiego [Landsberg] porzuciliśmy konia i wóz i załadowaliśmy się całą rodziną do wagonu pociągu towarowego. Pociągami z przesiadkami przyjechaliśmy do naszej stacji kolejowej w Bąku. Z bąka pieszo doszliśmy 15 maja do Konarzyn na swoje gospodarstwo rolne, z którego nas Niemcy wyrzucili w 1939 roku. Gospodarstwo nasze zastaliśmy całkowicie splądrowane przez działania wojenne. Brak było inwentarza żywnego i żywności

3.            RAMCZYKOWSKA MARIANNA urodzona 10.12.1938 roku wspomina:

W listopadzie 1939 roku około południa przyszedł do naszego domu Niemiec Theila z Wojtala i powiedział moim rodzicom, że mają dom w ciągu 15 minut opuścić, że zostają z gospodarstwa wysiedleni. Theila ostrym tonem nakazał szybko się spakować, zabrać żywność na trzy dni i wyjść na podwórze gdzie czekała na nas furmanka konna. Z płaczem rodzice wychodzili z nami z domu. Mnie mama niosła na rekach. Usiedliśmy na furmance, okryli się płaszczami i poduszkami, bo było bardzo mroźno w tym dniu. Z Konarzyn furmanką Niemcy zawieźli nas do wsi Wysin, gdzie było bardzo dużo ludzi wysiedlonych. Już następnego dnia wywieziono nas z Wysina samochodem ciężarowym do Głodowa i załadowano nas do wagonów bydlęcych, w których było bardzo ciasno i wielki smród bo drzwi i małe okienka były szczelnie zamknięte, chciało nam się bardzo pić ale nic nam nie dano. Już 21 listopada 1939 roku w nocy byliśmy na stacji kolejowej Niemojki koło Siedlec. Z wagonu wyładowano cały transport, kilkadziesiąt wagonów ludzi na podstawione przez wojsko samochody ciężarowe i rozwieziono do różnych wsi. Nas wyładowano we wsi Puczyce gmina Górki Platerów i zakwaterowano w szkole w klasie razem z inną rodziną i tu mieszkaliśmy cały czas. Rodzice, aby nas wyżywić pracowali u miejscowych rolników polskich. Rodzina Góry Maksymiliana, 9 osób i ksiądz Kinka Stefan z Konarzyn Niemcy wywieźli do Kornicy Starej. Ksiądz zamieszkał u rolnika Jana Dziobaka. W czerwcu 1941 roku gestapo aresztowało naszego ojca i wywiozło w nieznane. Dopiero 1998 roku dowiedziałam się przez Szwajcarski Czerwony Krzyż, że ojciec zmarł 19 sierpnia 1941 roku w obozie koncentracyjnym w [Stutthof] Sztutowie koło Nowego Dworu Gdańskiego. Po aresztowaniu ojca matka, aby nas czworo dzieci wyżywić musiała ciężko pracować. W lecie 1942 roku zachorowała na tyfus i w szpitalu w Łosicach zmarła 10.07.1942 r. i została pochowana na cmentarzu w Górkach Platerów. Po śmierci mamy, pani Sułkowska Barbara zabrała mnie do rodziny pana Dziobaka pod opiekę księdza Kinki Stefana i tutaj razem z Cecylią Sułkowską i jej mamą Barbarą byłam do końca wojny. Siostra moja Teresa lat 10, brat Daniel 9 i Leon lat 6 staraniem księdza Kinki i pani Sułkowskiej zabrani zostali przez siostry zakonne do sierocińca w Siedlcach.

Na zdjęciu trojaczki państwa Gnacińskich urodzone 27 marca 1998 roku w Czarnej Wodzie, powiat Starogard Gdański.

 Od lewej stoją: Paulina, Szymon i Karolina w dniu przyjęcia dnia 20 maja 2007 roku pierwszej komunii w Czarnej Wodzie

Po wojnie w maju 1945 roku razem z księdzem Kinką i panią Sułkowską i jej córką Celiną opuściłam wieś Kornicę oraz rodzinę Dziobaka i powróciłam do Konarzyn do mojej pół-siostry Pelagii. W czerwcu zabrała mnie do Starego Bukowca siostra mojej matki Klementyna i jej mąż Jan Łuszkowski. U ciotki byłam do czasu ukończenia szkoły podstawowej. Dzięki pomocy kierownika szkoły Józefa Jarząbka dostałam się do Liceum Pedagogicznego i do Domu Dziecka w Lęborku. Po ukończeniu liceum w 1955 roku podjęłam pracę w Przedszkolu w Pogódkach. Tutaj w sierpniu 1957 roku wyszłam za mąż za Jerzego Kropidłowskiego z Kościerzyny. W 1966 r. mąż objął urząd leśniczego w powiecie Lęborskim a w 1968 r. w powiecie Puckim. Od 07.01.1970 r. mąż przyjął obowiązki leśniczego w leśnictwie Czubek koło Czarnej Wody, gdzie mieszkaliśmy do czerwca 1999 roku tj. do przejścia męża na emeryturę. Następnie zamieszkaliśmy we własnym domu wybudowanym w Czarnej Wodzie, co było moim wielkim marzeniem zamieszkanie we własnym domu.

Wychowaliśmy oboje razem czwórkę dzieci w tym dwóch synów. Wszyscy zdobyli wykształcenie, mają własne mieszkania i dobrą pracę. Założyli własne rodziny i każde z nich ma trójkę dzieci. Najmłodsza nasza córka po wyjściu za mąż urodziła 27 marca 1998 roku pierwsze w powiecie starogardzkim trojaczki, dwie córki i synka.

ALBERT FORSTER [GAULEITER] WOJEWODA REGIONU POMORZA GDAŃSKIEGO

Już 24 października 1930 roku, z polecenia Adolfa Hitlera, pociągiem z walizką w ręce do gdańska przyjechał zaufany człowiek Hitlera. Albert Forster urodzony 24 lipca 1902 roku w Fuhrth w Bawarii. Od początku swojej kariery był on fanatycznym i ślepym wykonawcą faszystowskich rozkazów Hitlera i jego rasistowskiej ideologii. W krótkim czasie po przybyciu zorganizował w Gdańsku silne zgrupowanie partii hitlerowskiej i gestapo oraz odziały SA. i SS. Opanował prawie cały aparat władzy wykonawczej w wolnym mieście Gdańsku, a następnie opanował też swoimi ludźmi senat gdański dyskryminując wszędzie przedstawicieli Polaków gdańskich. A. Forster pod koniec sierpnia 1939 roku zorganizował w Gdańsku przyjęcie z kurtuazyjną wizytą pancernika niemieckiego „Schleswig - Holstein”, który w dniu 1 września 1939 roku o godzinie 4.45 rozpoczął II wojnę światową, ostrzeliwaniem polskiej placówki w Gdańsku -Westerplatte. Po zajęciu przez Niemców Pomorza Gdańskiego region ten włączono do III Rzeszy niemieckiej pod nazwą Prusy Zachodnie (Westpreussen) a Albert Forster został jego zwierzchnikiem [Gauleiter]. Bojówki Forstera już w pierwszych dniach okupacji zamordowali tysiące niewinnych Polaków. W listopadzie 1939 roku z jego rozkazów wysiedlono z Pomorza Gdańskiego do Generalnej Guberni w okolice powiatu Łosice, tysiące rodzin polskich. Oznaką zwyrodnienia i nienawiści bojówek niemieckich do wszystkiego, co polskie było zniszczenie nie tylko w Konarzynach symboli kultu religijnego, przydrożnych krzyży i kapliczek a następnie na cmentarzach napisów polskich na nagrobkach. W Starej Kiszewie w kościele na sklepieniu przed ołtarzem głównym zamalowano polski napis o treści: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Albert Forster był głównym realizatorem germanizacji ludności polskiej na Pomorzu Gdańskim, przez zmuszanie jej pod groźbą zsyłki do obozów pracy, do podpisania listy III grupy narodowości niemieckiej.

A. Forster był współtwórcą obozu koncentracyjnego w Sztutowie i jego filii w kokoszkach pod Gdańskiem. W Sztutowie śmierć ponieśli dwaj mieszkańcy Konarzyn, Piotr Stefaniak i Daniel Ramczykowski.

Na przełomie 1943/44 roku w sklepie artykułów spożywczych nie tylko w Konarzynach wprowadzone zostało do sprzedaży na kartki mydło wyrabiane w Gdańsku ze zwłok więźniów zamordowanych w obozie zagłady w Sztutowie [Stutthof]. Mydło to było ciężkie jak glina nie wydzielało piany a po umyciu twarzy wystąpiła liszaj na skórze. Za uruchomienie produkcji mydła z ciał ludzkich był również odpowiedzialny A. Forster.

Zdając sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nim ciąży za zbrodnie dokonane wobec ludności polskiej na Pomorzu Gdańskim, Forster postanowił w marcu 1945 roku uciec z Gdańska.

Dnia 27 marca kutrem rybackim dotarł do Danii, tam rozpoznany został przez żandarmerię amerykańską i aresztowany. Dnia 28 sierpnia 1946 roku na mocy ekstradycji wydano go władzy polskiej.

W dniach od 5 do 29 kwietnia 1948 roku w Gdańsku, w budynku obecnego teatru Wybrzeże odbył się proces gauleitera Alberta Forstera. Na procesie codziennie obecnych było tysiące ludzi nie tylko z Wybrzeża. Ja również przez dwa dni byłem obecny na sali rozpraw i przysłuchiwałem się zeznaniom świadków i wyjaśnieniom A. Forstera. Gdyby nie stanowcza ochrona milicji rozwścieczony tłum z ulicy byłby go rozszarpał żywcem na kawałki, za śmierć swoich bliskich.

Najwyższy Trybunał Narodowy w dniu 29 kwietnia 1948 roku wydał wyrok skazujący Alberta Forstera na karę śmierci przez powieszenie. W 1950 roku prasa doniosła, że wyrok śmierci na A. Forsterze został wykonany w Gdańsku 1 950 roku. Tak marnie zginął oprawca.

TERROR I GERMANIZACJA LUDNOŚCI POLSKIEJ

W czasie akcji wysiedlenia, hitlerowscy zbrodniarze łamiąc wszelkie prawa człowieka dokonali szeregu morderstw na ludności polskiej. W Starej Kiszewie aresztowano osiem Polaków, których bez wyroku sądowego zamordowano tylko, dlatego, że byli wskazani przez tutejszych Niemców, jako niebezpieczni dla III Rzeszy niemieckiej.

Oto nazwiska osób zamordowanych w Starej Kiszewie w dniu 19.11.1939 roku:

Brylowski Bronisław, fryzjer, lat 33

Bukowski Władysław, krawiec, lat 50

Kajzer Jan, koszykarz/wikliniarz, lat 30

Kamiński Aleksander, szewc, lat 25

Pelowski Jan, rolnik, lat 23

Skrzyński Bernard, kupiec, lat 44

Żywicki Augustyn, emeryt, lat 45

 

Zwłoki pomordowanych zostały po wojnie w 1945 roku ekshumowane i złożone we wspólnej mogile na nowym cmentarzu w Starej Kiszewie. W 1940 roku mieszkańcy Konarzyn otrzymali nakaz usunięcia znajdujących się przy ich zagrodach kapliczek i krzyży przydrożnych. Krzyże drewniane zostały przez ich właścicieli usunięte i zabezpieczone na czas okupacji, znajdujące się we wsi trzy kapliczki murowane z czerwonej cegły nie zostały w wyznaczonym terminie przez Polaków rozebrane. Wiec pewnego dnia wcześnie rano nieznani Niemcy wysadzili dynamitem w powietrze wszystkie trzy kapliczki. Sołtys Vorseg nakazał Polakom usunięcie gruzu ze zburzonych kapliczek. Barbarzyńskie działania tutejszych Niemców sprzeczne było z hasłem [Gott mit uns] „Bóg z nami”, widniejącym na pasach żołnierzy Wermachtu.

Już od wiosny 1940 roku przybyły do Konarzyn na sołtysa Niemiec, Oscar Vorseg przystąpił do germanizacji tutejszych Polaków. Vorseg wzywał do siebie wytypowanych do zniemczenia pojedynczo rodziców - Polaków, gdzie w asyście żandarma lub umundurowanego SA-mana, namawiał do podpisania wniosku o nadanie obywatelstwa niemieckiego. W przypadku odmowy wzywał tych rodziców i ich dorosłe dzieci a szczególnie chłopaków kilkakrotnie, szantażował ich i straszył wysłaniem do obozu pracy. Szczególnie ostro atakował mężczyzn zdolnych do służby wojskowej. Ojciec mój, jako robotnik kolejowy też został z matką wezwany do sołtysa i agitowany do złożenia wniosku, lecz odmówił przyjęcia obywatelstwa niemieckiego, mimo, że był rodowitym Niemcem, optantem z 1920 roku na rzecz Państwa Polskiego.

Ja od lutego 1941 roku, jako 14 letni chłopak byłem na służbie u bezdzietnych małżonków, Antoniego Siwka w Pałubinie gmina Stara Kiszewa, którzy posiadali gospodarstwo rolne graniczące z gruntami gospodarstwa Wacława i Anastazego Przytarskiego.

W marcu 1941 roku hitlerowcy w ramach swojej rasistowskiej polityki podzielili naród niemiecki na trzy grupy narodowościowe.

I grupa to Reichdeutsche - Niemcy zamieszkali w Trzeciej Rzeszy

II grupa to Volksdeutsche - Niemcy zamieszkali poza granicami III Rzeszy

III grupa to Eingedeutsche - Niemcy z rodzin mieszanych i Polacy.

Obywatele każdej grupy narodowości miel innego koloru dowód osobisty. Grupa I - białe, grupa II - niebieskie, grupa III - zielone, Polacy - czerwone.

Po ukazaniu się zarządzenia z 4 marca 1941 roku, nasilono germanizację ludności polskiej na Pomorzu Gdańskim.

Komisarz urzędu Gminy Stara Kiszewa wezwał do siebie na dzień 19 marca 1941 roku dziesiątki rodzin z podległych sobie wiosek. Z Konarzyn, też wezwano kilka rodzin razem z dziećmi. Rodzice moi z trójką dzieci [lat 11, 9 i 4] też musieli się stawić w Starej Kiszewie w budynku Kensickiego. Ja też musiałem się stawić. Było tutaj dużo rodzin zebranych z całej gminy Stara Kiszewa. Wezwano rodziców moich i nas dzieci na salę gdzie za stołami siedzieli urzędnicy, gestapo i umundurowani członkowie SS. i SA. Krzykiem wyjaśniali rodzicom zasadność podpisania III grupy. Szantażem, że mogą ojca zwolnić z pracy i wywieźć cała rodzinę do obozu pracy, rodzice moi się załamali i zgodzili się przyjąć III grupę narodowości niemieckiej, Niemcy, wystawiając rodzicom niemieckie dowody osobiste - pamiętali to, że rodzice trzykrotnie odmawiali podpisania III grupy, więc w rubryce „Obywatelstwo” nie wpisali „Deutsche Reich”, lecz „Deutsche bis auf Widerruf”, czyli (Obywatel) Niemiec do odwołania. Więc w każdej chwili Niemcy mogli rodzicom nadane obywatelstwo odwołać.

Polacy zwołani do Starej Kiszewy pod naciskiem hitlerowców jak również w obawie przed wysiedleniem i wywiezieniem do obozu pracy około 80 procent ludności podpisało w tym dniu III grupę. Większość Polaków mimo podpisania listy III Grupy, okazywali nadal swoje wrogie do reżimu hitlerowskiego nastawienie.

Mój pracodawca A. Siwek oraz sąsiedzi Wacław i Anastazy Przytarski odmówili przyjęcia III grupy podczas wezwania 19 marca 1941 roku. Odmowa ich nie podobała się miejscowym Niemcom, więc wytypowali ich do wysiedlenia. Po zakończeniu wiosennych prac polowych i po posadzeniu ziemniaków, dnia 24 maja 1941 roku wszystkie trzy rodziny zostały wysiedlone ze swoich gospodarstw i wywiezione do obozu pracy w Potulicach koło Nakła. Wysiedlenia mojego pracodawcy dokonał Niemiec Henrich Meier z Pałubina. Przyszedł w mundurze SA-mana i rozkazał aby pan Siwek z żoną spakowali się i opuścili dom. Do mnie powiedział „ A ty będziesz teraz gospodarzem na trzech gospodarstwach: Siwka, Przytarskiego Wacława i Anastazego. Nakarmisz konie, bydło, świnie, owce i drób, wydoisz krowy i odstawisz mleko. Niedługo przyjdzie twój nowy pan.” Do pomocy przy ręcznym dojeniu krów otrzymałem pomoc, którą przysłał sołtys, ojciec Heinricha Meiera. Dojarką była pani Król. Do wydojenia było 17 krów. Pełnoletni synowie wysiedlonego Anastazego Przytarskiego, Stanisław, Bronisław i Konstanty, chcąc chronić rodziców od ciężkiej pracy w obozie pracy w Potulicach podpisali listę III grupy. W następstwie tego Niemcy zwolnili ich rodziców z obozu pracy. Rodzice Przytarskich, po wyjściu z obozu zamieszkali w Konarzynach przy rodzinie Polaka Muchowskiego, będącego przez Niemców wysiedlonym ze Starej Kiszewy, na gospodarstwo po wysiedlonym w listopadzie 1939 roku Polaku Maksymilianie Góra.

W niedługim czasie po podpisaniu III grupy dwóch starszych synów Przytarskiego Stanisława i Bronisława powołano do Wermachtu. Stanisław walczył na zachodzie a Bronisław na froncie wschodnim. Stanisław zginął a Bronisław wrócił po wojnie do domu na gospodarstwo swoich rodziców.

Na gospodarstwa rolne po Siwku i Przytarskich późno w nocy z 25 na 26 maja 1941 syn sołtysa Erich Meier przyprowadził mi nowego pana Niemca z Besarabii i powiedział (Das ist Dein neuer Herr Gustaw Arendt) „To jest twój nowy pan”. Nowy pan z rodziną przywitał się ze mną, oglądnął pomieszczenia domu a następnie stajnię i oborę, Następnie Erich Meier poprowadził rodzinę Arendta do bliźniaczego domu Przytarskich. Następnego dnia zakwaterowano mnie w jednym pokoju przy rodzinie Arendta, która z dziadkiem liczyła 6 osób. Najstarszy syn Arendta był w wojsku, zginął w 1943 roku w Rosji.

Z dokumentu o konfiskacie gospodarstwa rolnego należącego do Polaka Aleksandra Muchowskiego z dnia 5 listopada 1940 roku wynika, że akcją wysiedlenia Polaków i Żydów kierował wyższy dowódca SS. i policji przy namiestniku Rzeszy na Gdańsk - Prusy Zachodnie. Namiestnikiem Rzeszy na Pomorze Gdańskie był Albert Forster. Oryginał pisma z 5.11.1940 roku załączam.

DO KOŚCIERSKIEGO SĄDU GRODZKIEGO WYDZIAŁ KSIĄG WIECZYSTYCH W KOŚCIERZYNIE

Dotyczy: konfiskaty majątków ziemskich z rąk polskich i żydowskich dla Rzeszy niemieckiej do dyspozycji Naczelnego Wodza SS - komisarza Rzeszy do utrwalania własności niemieckiej na przyłączonych terytoriach wschodnich.

Zarządzenie: na prośbę Naczelnego Wodza SS. Komisarza Rzeszy do utrwalania własności niemieckiej, własność Polaka Aleksandra Muchowskiego w Cięgardle oraz należące do niego gospodarstwo rolne położone w powiecie Kościerzyna, gmina Stara Kiszewa obwód Olpuch, a zapisane w księdze wieczystej Cięgardło, karta nr 2, zostało przez policje państwową w Gdańsku, dnia 5 listopada 1940 roku skonfiskowane dla Rzeszy Niemieckiej - do dyspozycji Naczelnego Wodza SS. - komisarza Rzeszy do utrwalania własności niemieckiej.

Powołując się na ogólne zarządzenie ministra sprawiedliwości Rzeszy z 30 sierpnia 1938, 3851-IVc 1545, Sądownictwo niemieckie strona 1408, proszę zgodnie z tym postępować i o przebiegu mnie informować, wykorzystując do tego załączony formularz.

Po podpisaniu listy III grupy narodowości niemieckiej prawie wszyscy Polacy w wieku od 18 lat wzwyż zostali od razy lub w następnych latach wcieleni do wojska niemieckiego i wysyłani do walki na różnych frontach - do Rosji, Francji lub Afryki.

Poborowych Polaków odjeżdżających pociągiem z dworca kolejowego w Kościerzynie, żegnały prawie całe rodziny. Poborowi po pożegnaniu się na peronie z rodziną zajęli miejsca w wagonach pociągu, otwierali okna, przez które, nie bacząc na swoich wojskowych opiekunów, gdy pociąg ruszał zaśpiewali głośno „Jeszcze Polska nie zginęła”. Ich donośny śpiew słychać było aż na rynku miasta. Tak Kociewiacy i Kaszubi okazywali swój patriotyzm i przywiązanie do swojej Polskiej Ojczyzny. Z myślą o powrocie z wojny do wolnej Polski opuszczali swoje rodzinne strony, żegnając się płakali. Szczęśliwi byli ci Polacy, których Niemcy wysłali na front zachodni, bo mogli poddać się do niewoli i wstąpić do armii Polskiej generała W. Andersa lub generała S. Maczka, by walczyć o wyzwolenie Polski z okupacji. Z okazji przejścia z Wermachtu do armii Polskiej dużo konarzaków skorzystało i po wojnie w 1945 roku wrócili do domu w mundurach armii Andersa.

Do wojska Niemcy powołali z Konarzyn razem 31 Polaków z III grupą, z tego 6-ciu poległo na wojnie na froncie wschodnim, dwóch konarzaków po demobilizacji pozostało w Anglii a 24-ech powróciło do swych rodzin w Konarzynach, jeden z nich w armii pancernej gen. S. Maczka awansował do stopnia porucznika.

W dniu 1 października 1942 roku w Chwarznie w gminie Stara Kiszewa, partyzanci z Borów Tucholskich, przejeżdżając na rowerach przez wieś zastrzelili idącego drogą w mundurze SA-mana Hermana Schwartza miejscowego właściciela niedużego majątku rolnego. Uroczysty pogrzeb odbył się na cmentarzu ewangelickim w Pałubinie Wielkim, na który przybyło liczne grono Niemców z gminy Stara Kiszewa. Za wskazanie sprawców zabójstwa Niemcy wyznaczyli nagrodę 10 000 marek. Nikt z Polaków kryjówki partyzantów nie zdradził do końca wojny.

Dnia 24 stycznia 1943 roku w Konarzynach na wybudowaniu Kawie nieznani złodzieje pod osłoną nocy ukradli z chlewa Juliana Platy tuczoną do zabicia świnię. Rano Plata zwerbował sąsiadów: Jana Nadolnego i Józefa Prądzyńskiego i z widłami w rękach poszli tropem krwi na śniegu szukać złodziei i świni. Doszli do jeziora Prusionki Duże. Ślady krwi prowadziły ich przez jezioro do przeciwległego brzegu. Gdy zbliżyli się do brzegu ujrzeli stojących wśród lasu braci Szymańskich z Olpucha ukrywających się w lesie od początku wojny. Szymańscy widząc, że zostali wytropieni bez ostrzeżenia strzelali i zabili J. Platę oraz ciężko ranili J. Nadolnego, który po 9 dniach cierpienia zmarł 2 lutego 1943 roku.

Trzeci J. Prądzyński zdążył żywy uciec z miejsca zbrodni i powiadomić o powstałej tragedii. Zawiadomieni o zbrodni Niemcy zmobilizowali liczne siły policji i wojska, zajęli stanowiska na drogach i w lesie, okrążyli bunkier i wzywali Szymańskich do wyjścia i poddania się. Oni jednak zaczęli strzelać i rzucać granaty raniąc kilku Niemców, wywiązała się strzelanina. Niemcy wrzucili do bunkra granaty, które zmasakrowały śmiertelnie Szymańskich za wyjątkiem matki, która owinięta w pierzynę została ciężko zraniona i w drodze do szpitala zmarła. Po odkopaniu bunkra okazało się, że był on telefonicznie połączony z domem Szymańskich i dwoma innymi bunkrami, w których znajdowały się zapasy żywności, paliwo i motocykl, rowery i różne narzędzia oraz amunicja i broń. Wszystko to Niemcy załadowali na dwa wozy konne i wywieźli. Ciała zabitych pozostawiono w bunkrze i przysypano ziemią. Po wojnie siostra Szymańskich, której Niemcom nie udało się zlikwidować, przeprowadziła ekshumacje zwłok na cmentarz w Olpuchu.

Po tym wydarzeniu Niemcy w 1943 roku w związku z nasileniem się działań odwetowych partyzantów w Borach Tucholskich, utworzyli w Konarzynach posterunek policji w sile 7 policjantów, czyli powiększyli o 4 żandarmów.

W lasach Borów Tucholskich działał od 1940 roku oddział partyzancki utworzony przez ukrywającego się księdza Franciszka Wołoszyka z Konarzyn działającego pod pseudonimem „Konar”. Odznaczony 15.08.1982 Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari a 11.11.1985 mianowany został generałem brygady przez prezydenta RP w Londynie.

BLISKI KONIEC OKUPACJI

Dnia 12 maja 1943 roku ukończyłem 16 lat, więc dnia 16.06.1943 wezwany zostałem do Urzędu Gminnego w Starej Kiszewie, gdzie przedstawiciel Urzędu Pracy [Arbeitsant] w Kościerzynie wręczył mi książeczkę pracy [Arbeitsbuch] ze wskazaniem miejsca pracy u dotychczasowego pracodawcy rolnika Gustawa Arendta - Besaraba z Rumunii w Dużym Pałubinie, gmina Stara Kiszewa.

Na dzień 24 maja 1944 roku wezwano mnie do Urzędu Gminy Stara Kiszewa przed wojskową komisję poborową. Po zbadaniu lekarskim komisja orzekła ze jestem zdolny do pełnienia służby wojskowej w piechocie zmotoryzowanej.

W lipcu 1944 roku wezwany zostałem przez Urząd Gminy w Starej Kiszewie do stawienia się na wyznaczoną godzinę na dworcu kolejowym w Liniewie. Na dworzec przybyło około 100 chłopaków mojego rocznika, gdzie po sprawdzeniu obecności z listą załadowano nas kolejno do wagonów osobowych, zamknięto drzwi i pociąg ruszył w nieznanym nam kierunku. Na drugi dzień koło południa pociąg zatrzymał się na dworcu kolejowym w Lubiczu 12 km od Torunia, gdzie opuściliśmy pociąg. Po uformowaniu kolumny, czwórkami maszerowaliśmy około 7 kilometrów do pojedynczej zagrody chłopskiej gdzie zostaliśmy zakwaterowani przejściowo w stodole. Tutaj dowiedzieliśmy się, że będziemy umacniać północny brzeg rzeki Drwęcy czyniąc z niego zaporę przeciwczołgową na odcinku od rzeki Wisły do Lubicza Dolnego, a po wykonaniu tego zadania, zostaniemy wszyscy zwolnieni do domu. Po trzech dniach pobytu w stodole przeszliśmy na kwaterę do namiotów fińskich z dykty. Obóz nasz składał się z 12 namiotów, po 12 osób w każdym razem 144 osoby, plus jeden z namiotów dowództwa i 2 namioty gospodarcze. Razem ze mną w obozie był mój rodak z Konarzyn Robert Kortas. Każdy z nas został wyposażony w łopatę lub szpadel. Praca trwała od godziny 8.00 rano do godziny 16.00 po południu z przerwą na posiłek.

Po drugiej stronie rzeki Drwęcy w pobliżu miejscowości Nowa Wieś był obóz dla kobiet, utworzony z ponad 30 namiotów fińskich. W tym obozie była też moja 15 letnia wówczas kuzynka Wanda Plutowska z Konarzyn. Ojciec mój był również od lipca 1944 roku w obozie pracy dla mężczyzn w regionie Chełmży gdzie budowali Niemcy linię obrony Torunia i Bydgoszczy. Linia obrony składała się okopów dla piechoty stanowisk ogniowych dla artylerii i schronów drewnianych i betonowych dla amunicji i dowodzenia. Nasz obóz podwyższał prawy brzeg rzeki Drwęcy do wysokości 1,50 metra, darniną i ziemią pobieraną z drugiego brzegu rzeki.

Prace naszego obozu i obozu kobiecego pracującego przy budowie okopów dla piechoty były w listopadzie 1944 roku kilka razy obserwowane i zapewne sfotografowane przez zwiadowcze samoloty Rosjan.

Rosjanie przygotowywali się do wielkiej ofensywy styczniowej. Nasze zadanie zostało wykonane do 10 grudnia 1944 roku. Obóz nasz i namioty zostały zlikwidowane a nas zwolniono 15 grudnia do domu. Ja i Robert Kortas mieliśmy szczęście, bo mogliśmy z Lubicza przez Bydgoszcz do stacji kolejowej Bąk wracać pociągiem osobowym. Polacy zwalniani z obozów pracy w miesiącu styczniu 1945 roku musieli do Torunia wracać rzez rzekę Wisłę pieszo po lodzie, ponieważ pociągi zajęte były dla wojska i uciekających dygnitarzy z Prus Wschodnich do Rzeszy. Cywile z Prus Wschodnich uciekający na zachód wozami konnymi też musieli jechać przez zamarzniętą Wisłę. Duża ilość wozów razem z końmi i rodzinami utonęła w Wiśle, bo lód nie wytrzymywał ciężaru wozów jadących jeden obok drugiego. Była to wielka tragedia zgotowana Niemcom przez ich wodza Adolfa Hitlera.

Po powrocie do Konarzyn byłem przez dwa dni w domu u moich rodziców a w poniedziałek 18 grudnia 1944 roku stawiłem się u mego pracodawcy w Pałubinie po pięciu miesięcznym pobycie w obozie pracy.

Nie wiem czy okopy i umocnienia wykonane od lipca do końca 1944 roku na przedpolach Torunia zostały w czasie działań wojennych przez Niemców wykorzystane do obrony Torunia i Bydgoszczy przed ofensywa armii radzieckiej. Rosjanie w ofensywie styczniowej od 14 stycznia do 3 lutego 1945 roku mieli taką wielką przewagę sił i środków, że wyparli Niemców spod Warszawy aż pod Grudziądz, Świecie i Tucholę. Niemcy w popłochu opuszczali swoje linie obrony i przy wielkich stratach w ludziach i sprzęcie wycofywali się na zachód lub na północ. W walkach na linii frontu Świecie Tuchole, niemiecka 690 Dywizja piechoty została przez Rosjan całkowicie zburzona - rozbita i wyłączona z walki. Na jej miejsce ściągnięto z Kurlandii 227 Dywizję piechoty, pociągiem, który dnia 31 stycznia 1945 r. przybył w nocy na stację kolejowa do Czerska, gdzie po wyładowaniu skierowana została do walki w rejonie Lniano - Tuchola.

Od grudnia 1944 r. szosą ze Starogardu i Skórcza przez Starą Kiszewę i Pałubin ciągnęły konne kolumny wozów ludności niemieckiej z Prus Wschodnich uciekających przymusowo na zachód przez Kościerzynę. Kolumny wozów sięgały nieraz 60 sztuk pełne dobytku i ludzi przeważnie starców kobiet i dzieci otulone pierzynami i kocami. Niektórzy bogatsi rolnicy uciekali dwoma wozami, jednym wozem jechała rodzina a na drugim wozie znajdowała się żywności dla rodziny i pasza dla koni. Drogi były pełne śniegu i często dochodziło do wywracania się wozów na pobocze szosy w czasie mijania przez silniejszy zaprzęg konny. Wóz wywrócony z ludźmi pozostawał w śniegu a kolumna jechała dalej nie udzielając tej rodzinie żadnej pomocy, aby uciec jak najdalej od linii frontu.

Na ratunek takim uciekinierom spieszyli Polacy samowolnie lub też byli wezwani do pomocy przez Niemców. Prawie zawsze na czas wyciągnięcia wozu i pozbierania dobytku ze śniegu Polacy zabierali kobiety i dzieci do siebie do domu i częstowali ich gorącym mlekiem i ciepłym posiłkiem. Przerwa w takich przypadkach trwała zwykle do kliku godzin, zanim wóz z dobytkiem został uporządkowany i zdatny do dalszej drogi. Nieraz trzeba było naprawić złamane części wozu i zadaszenie lub też wymienić koło.

WALKA ZBROJNA NA KOCIEWIU NA PRZEŁOMIE 1944/45

niemiecki sztab dowodzenia w nocy z 1 / 2 lutego 1945 przeniósł się z miejscowości Osie do miejscowości Malachin 5 kilometrów na północ od Czerska. Na drogach gminy Stara Kiszewa w miesiącu lutym 1945 r. coraz częściej pojawiały się wojskowe pojazdy mechaniczne różnych typów oraz pojedyncze grupy żołnierzy wycofanych z linii walki po rozbiciu ich kompanii.

W dniu 16 lutego 1945 roku wracając wozem konnym z Pałubina do naszego gospodarstwa oddalonego około 700 metrów od wioski, spotkałem na szosie idących pieszo żołnierzy ze Starej Kiszewy do Pałubina. Szli dwójkami i ciągnęli za sobą saneczki zbite z desek, na których leżał ich ekwipunek i broń. Była ich grupa licząca 31 osób a na ich czele lub z boku szedł porucznik z pistoletem w ręce. Nawoływał ich do marszu, bo byli bardzo zmęczeni i zarośnięci na twarzy i stawali. Ledwo wlekli za sobą nogi. Szli bardzo wolno. Po dojściu do mnie porucznik stanął i dał mi znak abym się zatrzymał potem prosił mnie o wskazanie siedziby sołtysa Pałubina. Ręką wskazałem zagrodę sołtysa Meiera. Żołnierze w tym czasie całą grupą usiedli na saneczkach a niektórzy z nich zaraz zasnęli, tak byli zmęczeni. Spytałem porucznika skąd idą. Odpowiedział, że z frontu i, że tyle ich pozostało z kompanii po kilkudniowej walce. Podziękował mi za informację i zwrócił się do żołnierzy z rozkazem do powstania i dalszego marszu. Żaden z żołnierzy nie usłuchał rozkazu. Dopiero po oddaniu przez porucznika kilku strzałów w powietrze, żołnierze się ocknęli i pojedynczo zaczęli powstawać i przy okrzykach porucznika ruszyli w dalszą drogę. Kiedy byłem już w domu około 1 godziny, grupa 31 żołnierzy przybyła do nas na kwaterę ze skierowaniem od sołtysa Meiera. W dwóch wolnych pokojach, zostali zakwaterowani. Przygotowaliśmy im wodę ciepłą do mycia i golenia oraz zaparzyliśmy dla nich do picia kawę zbożową z mlekiem.

Jeszcze nie wszyscy żołnierze byli umyci i ogoleni a już przyjechał motorem żołnierz z rozkazem, że cała grupa na godzinę jedenastą w nocy ma się stawić w Kościerzynie oddalonej o 25 km szosą a więc około 5 km marszu w ciągu godziny. Z wielkim trudem pełni żalu o smutnych minach powoli spakowali się i ruszyli pieszo w dalszą drogę, zaśnieżoną szosą pod osłoną nocy przy mrozie -12° C i lekkim wietrze.

Żal nam było tych zmęczonych wojaków, którzy mogli przecież zażądać, aby ich zawieść do Kościerzyny. Ale rozkaz pieszo był dla nich rozkazem.

Za kilka dni na kwaterę w naszym gospodarstwie w Pałubinie przyjechała samochodem następna grupa żołnierzy z frontu walki pod Czerskiem, w liczbie 9 żołnierzy z porucznikiem na czele. W grupie tej był starszy sierżant odznaczony „żelaznym krzyżem” i odznaką walk o Kretę, który pewnego dnia kłócił się z porucznikiem o to, że Niemcy wojnę wygrają, bo nadejdzie nowa broń a porucznik twierdził, że wojna jest już przegrana. Kłótnia była tak zaciekła, że st. sierżant chciał porucznika zastrzelić, lecz pozostali żołnierze go obronili. Następnego dnia tj. 20 lutego 1945 [środa] porucznik, st. sierżant i gospodarz Arendt, wezwani zostali do sztabu wojskowego w Czernikach. Tutaj odbyła się krótka rozprawa przed Wojskowym Sądem Doraźnym, na której porucznik skazany został za tchórzostwo i zdradę na karę śmierci przez rozstrzelanie. Po odczytaniu wyroku, porucznika wyprowadzono do parku i rozstrzelano. Dowództwo grupy objął zasłużony w bojach starszy sierżant.

Tego samego dnia wieczorem przyszedł do mnie do stajni jeden z zakwaterowanych żołnierzy i powiedział, że jest Ukraińcem, że Rosjanie są już pod Czerskiem i Czarną Wodą, on nie chce już dalej walczyć i zginąć i prosi mnie o cywilny ubiór ażeby mógł się przebrać i uciec. Udałem się z tą sprawą do znajomego Polaka pana Kłosa, który dał mnie cywilne ubranie płaszcz i czapkę. Worek z ubraniem ukryłem w stodole, gdzie Ukrainiec się przebrał i zniknął. Swój mundur wojskowy ukrył w słomie a pistolet pozostawił w kuchni na szafie, gdzie zobaczył go gospodarz Arendt i zabrał dla siebie.

Dnia 22 lutego starszy sierżant z grupą 6 żołnierzy odjechał w nieznane. Coraz wyraźniej słychać było huk dział armatnich. Polacy mówili, że to twierdza Grudziądz walczy a Rosjanie ją okrążyli i zdobywają. Mówiono też, że na przedpolach Czerska i Czarnej Wody Niemcy jesienią 1944 roku przygotowali linie okopów strzeleckich i stanowisk ogniowych a w Malachinie jest sztab dowodzenia. Na linii tej Niemcy stawiali zacięty opór. Przez 14 dni toczyły się walki o Borzechowo - Czubek- Czersk- Osowo - Zamość - Bąk i Borsk. Niektóre z tych miejscowości przechodziły z rąk do rąk. Osieczna - Rosjanie zdobyli 20 lutego 1945. Dla rannych żołnierzy Niemcy zorganizowali w Starej Kiszewie w szkole szpital połowy. Ciężko ranni żołnierze umierali w szpitalu i zostali w liczbie 16 - tu pogrzebani w mogile zbiorczej obok szkoły.

Na dzień 26 lutego 1945 władza Urzędu Gminy Stara Kiszewa zarządziła przymusową ewakuację ludności z wszystkich miejscowości wchodzących w skład gminy. Kierunkiem ewakuacji było Pomorze Zachodnie „Pommern” Lębork, Bytów lub Słupsk.

Mój pracodawca Gustaw Arendt razem ze swym ojcem, żoną i trójką dzieci i ze służącą Rosjanką, około 9 - tej godziny rano dołączył dwoma wozami konnymi do kolumny tworzonej na szosie w kierunku Pałubin -Czerniki. Właściciel gospodarstwa rolnego około 100 hektarów i młyna w Pałubinie Erich Harthun opuszczając swój dom, w którym się urodził, nie mając nadziei, że tu po wojnie powróci, zlecił sztabowi wojskowemu w Czernikach ażeby jego dom razem z wyposażeniem przed wkroczeniem Rosjan został wysadzony w powietrze. Zlecenie to sztab wojskowy z Czernik wykonał dnia 6 marca 1945 r.

Ja pozostałem na gospodarstwie sam z inwentarzem żywym - 18 sztuk bydła, 32 sztuki trzody chlewnej, 18 sztuk owiec i ponad 30 sztuk kur i kogutów, bez koni, które w ilości 4 sztuk zabrał z sobą w zaprzęgu 2 wozów pan Arendt.

Wieczorem tego dnia na podwórzu mego gospodarstwa zjawił się nieznajomy mężczyzna w wieku około 30 lat. Słabo mówił po niemiecku, więc odezwałem się do niego po polsku. Oświadczył mnie, że jest Polakiem, pochodzi spod Warszawy, że pracował na gospodarstwie rolnym u Niemca pod Kwidzyniem a teraz uciekł od niego z transportu, bo nie chce dalej z nim uciekać na zachód. Przyjąłem go do siebie, nakarmiłem jajecznicą i zastanawialiśmy się oboje nad tym, co robić z sobą dalej. Ustaliliśmy, że następnego dnia pójdziemy do moich rodziców w Konarzynach około 10 km od Pałubina wiedząc, że idziemy bliżej linii frontu,

Następnego dnia rano, po śniadaniu mój przyjaciel zabił tłustą świnię na mięso, aby zabrać z sobą do moich rodziców około 40 kg. Łeb, nogi i wnętrzności świni pozostawiliśmy na miejscu dla psów. Mięso złożyliśmy do 2 walizek po 20 kg, które nieśliśmy na plecach. Przed opuszczeniem gospodarstwa, zamknęliśmy wszystkie wejścia na podwórze, otworzyli wrota do stodoły pełnej paszy i niewymłóconego zboża a następnie wypuściliśmy cały inwentarz żywy na podwórze, aby się żywił sam i nie padł z głodu. Otworzyliśmy też bramę do wodopoju stałego w sadzie.

Następnie zabraliśmy, każdy swoją walizkę z mięsem na plecy i ruszyliśmy w drogę do Konarzyn przez Starą Kiszewę. Przed Starą Kiszewą zatrzymał nas patrol żandarmerii polowej, który po wymianie informacji ostrzegł nas, że zbliżamy się w rejon niebezpieczny, że ludność Konarzyn jest ewakuowana a wieś zajęło wojsko. Na własne ryzyko możemy tam pójść. Okazało się później, że owszem, rodziny niemieckie wyjechały z Konarzyn na zachód a rodziny polskie dojechały pod Olpuch i tam w lasach się ukryli a pod osłoną nocy powrócili do Konarzyn i tu się ukrywali aż do wyzwolenia.

Idąc przez Starą Kiszewę nie spotkaliśmy żadnego wojska ani też żadnego cywila. U wylotu drogi ze Starej Kiszewy do Konarzyn zatrzymał nas ponownie patrol żandarmerii polowej, który na moje wyjaśnienie celu podróży pozwolił nam pójść do Konarzyn. Po upływie kilka minut drogi z tyłu za nami nadjechał wojskowy samochód ciężarowy. Zdecydowałem się stanąć i go zatrzymać, podniosłem rękę samochód się zatrzymał. Z szoferki wyjrzał porucznik i zapytał mnie, co sobie życzę. Odpowiedziałem, że jeżeli jedzie do Konarzyn to proszę ażeby nas zabrał ze sobą. Porucznik pozwolił nam wejść do samochodu, w którym było kilku żołnierzy z pełnym wyposażeniem i z bronią. Przy drodze do Bartoszegolasu samochód się zatrzymał, bo nie jechał do Konarzyn. Wysiedliśmy i udali się do pobliskiej zagrody Wołoszyka, ażeby uzyskać informację o sytuacji w Konarzynach. Wołoszyk już od kilku dni nie miał żadnych wiadomości o tym czy są mieszkańcy czy jest wojsko. Zostawiliśmy nasze walizy z mięsem w szopie u pana Wołoszyka na przechowanie a sami już o zmroku przez las doszliśmy do domu moich rodziców. Przez szparę zasłoniętego okna pokoju zobaczyłem światło lampy naftowej i niemieckich żołnierzy leżących na słomie i stojących w pokoju. Podeszłem do okna kuchennego i tutaj przez szparę zobaczyłem moich rodziców i rodzeństwo w wieku 15, 12, 7, 3 i 1 rok. Razem 7 osób ściśniętych na powierzchni 15 metrów kwadratowych. Mój znajomy pozostał w chlewiku a ja wszedłem do domu i zameldowałem podporucznikowi, kim jestem i skąd przyszedłem. Znajomego zaopatrzyłem w żywność i kazałem iść się ukryć u mamy ciotki Lamkowej na wybudowaniu przy drodze do Nowin i Kalisk. W naszym pokoju zakwaterowanych było 12 żołnierzy niemieckich. Jeden z nich podciął mi włosy, bo miałem zbyt długie. Bałem się o naszą rodzinę, bo ojciec nie był z obecnych w pokoju żołnierzy zadowolony.

Na noc do snu ułożyłem się na podłogę razem z żołnierzami. Następnego dnia rano przy-szedł patrol do naszego domu, jeden żandarm z miejscowego posterunku policji i jeden żandarm z policji polowej. Podporucznik meldując stan osobowy żołnierzy podał o moją osobę więcej za to byłem jemu bardzo wdzięczny. Po śniadaniu poszedłem się ukryć w schronie pana Tryby, gdzie przebywałem przez 2 dni tj. do piątku 2 marca. Około południa przyleciała do mnie moja siostra Anna, plącząc prosiła, żebym zaraz przyszedł do domu, bo jeden z żołnierzy chce zastrzelić naszego ojca, który wszczął awanturę, dlaczego żołnierze nie idą na kwaterę gdzieś tam gdzie jest więcej miejsca. Biegiem pędziłem ze schrony do domu. Na podwórzu zobaczyłem ojca otoczonego żołnierzami i kłócącego się z podporucznikiem sierżanta, który chciał ojca zastrzelić.

Zaraz zwróciłem się do dowódcy - podporucznika z prośbą ażeby opuścił nasz dom i poszedł na kwaterę do naszego sąsiada pana Fajuta. Dowódca powiedział do mnie „jak załatwisz kwaterę to tam pójdę”. Szybko pobiegłem do państwa Fajutów z prośbą a przyjęcie na kwaterę żołnierzy od nas. Poinformowałem ich też o wydarzeniach z moim ojcem. Pani Fajutka z mężem wyrazili zgodę i przystąpili do przygotowywania w pokoju kwatery. Ja biegłem szybko do dowódcy i przekazałem jemu, że kwatera u państwa Fajutów czeka na przyjęcie jego żołnierzy. Dowódca uważnie mnie wysłuchał, potem zarządził przygotowanie do odmarszu i zbiórkę na naszym podwórku. Następnie pożegnał się z rodzicami i nami wszystkimi i odmaszerował z żołnierzami do Fojutów. Wśród nas dzieci i u rodziców zapanowała wielka radość i płacz jednocześnie a ojciec się uspokoił i był szczęśliwy a zarazem dumny ze mnie, że się odważyłem wyjść ze schronu i tak pomyślnie zakończyć powstały spór między ojcem a Bogu ducha winnymi żołnierzami, którzy też już mieli wojaczki dosyć i każdy z nich by chętnie powrócił do swoich rodzin.

Wieczorem tego dnia na prośbę mojego ojca poszedłem do mojej cioci Heleny Plutowskiej mieszkającej w środku wsi Konarzyny, aby się dowiedzieć o sytuacji panującej we wsi, bo nasz dom znajdował się na wybudowaniu oddalonym o około 700 metrów od wioski. Na cioci podwórzu stały kuchnie połowę a obok nich stał kucharz i coś tam gotował. W stodole przez otwarte wrota zobaczyłem zapasy żywności i sprzętu wojskowego różnego asortymentu.

Od kucharza dowiedziałem się, że ma 18 lat, jest jedynakiem i pochodzi z Bajerów. Oznajmił mnie, że w mieszkaniu jest moja ciocia oraz dwóch oficerów ze służby zaopatrzenia. Wszedłem do mieszkania, przywitałem się z ciocią i oficerami. Jeden z nich powiedział do mnie „będziesz dzisiaj gościem na moich urodzinach” i przyniósł mi cztery paczki papierosów „Adler” po 200 sztuk w każdej. Wujek Klemens siedział w schronie w torfniku. W czasie uroczystej wieczerzy, którą przygotował kucharz zakrapianej dobrym mocnym napojem, jeden z nich - solenizant- zwrócił się do cioci „a gdzie jest wasz mąż, niech przyjdzie na moje urodziny, ja gwarantuję jemu pełne bezpieczeństwo”. Poszedłem po wujka, który po pewnej dyskusji ze mną wyszedł ze schronu do mieszkania serdecznie witany przez oficerów. Zasiadł za stołem do wieczerzy. Uroczystość trwała kilka godzin, późnym wieczorem wróciłem do domu słaby i blady. Od cioci dowiedziałem się, że w domach Konarskich są tylko osoby stare doglądające inwentarza żywego a reszta rodzin ukrywa się w zorganizowanych kryjówkach. W niektórych zagrodach znajduje się wojsko, w zagrodzie u Szwarca w stodole jest prawdopodobnie magazyn broni. Na posterunku policji jest też żandarmeria wojskowa. A do kościoła wojsko wpędziło 30 sztuk krów, które doją a mleko gdzieś odwożą już od kilku dni. Jutro, 3 marca, krowy mają być pędzone do Gdańska. Kilka krów zostało zabitych u rzeźnika na mięso dla wojska.

W nocy z 2 na 3 marca 1945 roku z piątku na sobotę kucharz pojechał konno z kuchnią połową z Konarzyn do żołnierzy na front pod Czarną Wodą gdzie trwały zacięte walki Rosjan o złamanie oporu Niemców. Kucharz pod Czarną Wodą wydając żołnierzom blisko frontu gorący posiłek, został przez snajpera rosyjskiego zauważony i ciężko zraniony. Zmarł w drodze do Konarzyn w obecności towarzyszącego jemu żołnierza frontowego. Pochowany został na granicy pola Plutowskiego -Osowskiego a po wojnie na cmentarzu Konarzyny.

O zaciętości walk świadczy fakt, że Osieczną Rosjanie zdobyli 20 lutego a oddaloną o 7 kilometrów osadę Tuczno z mostem na rzece Wda dopiero 6 marca. W latach 80 - tych odkryto w Tucznie przy robotach ziemnych kilkanaście czaszek i kości oraz rzeczy osobistych żołnierzy niemieckich poległych tutaj w walkach o most w lutym i marcu 1945 r. W miejscowości Osowo Rosjanie pojawili się 23 lutego 1945 roku, lecz następnego dnia zostali wyparci przez Niemców i dopiero po 7 dniach walk dnia 3 marca Rosjanie po krwawym boju wkroczyli ponownie do Osowy a Niemcy w popłochu uciekli do Wiela. W walkach o Osowo poległo 115 Rosjan i śmierć poniosło 10 osób cywilnych a Feliks Miętkowski spłonął we własnym domu. We wsi Osowo zniszczonych zostało wiele domów i całych zagród, były pożary i zgliszcza.

Dzień 5 marca, poniedziałek, był bardzo spokojny i świeciło słońce. Około południa słychać było kilka wystrzałów artylerii. Jeden pocisk bez wybuchu w odległości 6 metrów od naszego domu, a drugi niewypał upadł w pobliżu domu rodziny Fojuta. Nie było słychać strzałów z karabinów. Mówiliśmy, że ta nadzwyczajna teraz cisza na froncie zwiastuje rychłe nadejście Rosjan - wyzwolenia. Wieczorem wycofano Niemców z kwatery u Fojutów, to też świadczyło o tym, że zbliża się koniec panowania Niemców na Kociewiu i całej ziemi Pomorza Gdańskiego. Czekaliśmy wszyscy na dzień zrzucenia jarzma okupacji, pełnych pięć lat rozboju, ucisku i poniżenia.

W ostatnich dniach zaciętych walk o wyzwolenie powiatu kościerskiego Armia Radziecka zmusiła Niemców do zaniechania obrony i do poddania się lub do odwrotu. Pod osłoną nocy z 5 na 6 marca Niemcy opuścili linię okopów pod Czarną Wodą i Czerskiem i w popłochu uciekali drogą leśną przez Konarzyny - Bartoszylas - Foshutę - Nową Karczmę - Egiertowo - Żukowo - Gdańsk. Około godziny 6 rano kolumna samochodów, motocyklistów, kuchni polowych i grup żołnierzy idących pieszo stanęła na kilka minut na wysokości Konarzyn. Długość kolumny wynosiła około 2 kilometrów. Jej przejazd obserwowałem z lasu około 1 godziny. Powróciłem zmarznięty z lasu do domu i powiadomiłem ojca o wycofaniu się Niemców pod Gdańsk, gdzie przygotowywana była linia okopów i bunkrów w lasach koło Leźna. Niemcy dla opóźnienia pościgu Rosjan, tworzyli za sobą na drogach leśnych zapory z drzew ścinanych na wysokości 1 metra z obu stron drogi. Drzewa ścięte piłą kładziono na przemian na poprzek drogi. Przerwa w czasie pomiędzy ucieczką Niemców a wkroczeniem Rosjan trwała trzy godziny. Niemcy przed opuszczeniem Konarzyn założyli z dwóch stron tj. pod wieżą i prezbiterium kościoła materiał wybuchowy. Około 8:30 kościół został wysadzony w powietrze przez Gafkę, komendanta posterunku policji w chwili ucieczki z Konarzyn. Patrząc po wybuchu w kierunku kościoła widziałem kłęby kurzu unoszące się w powietrzu oraz brak widoku wieży kościoła, która była ozdobą nowego kościoła i Konarzyn. Około godziny 11 nadjechał galopem patrol 2 żołnierzy na koniach i jeden na motocyklu. Z nasypu ziemi za naszym domem, lornetkami obserwowali drogi z Kalisk do Konarzyn i z Wygonina do Bartoszegolasu. Po kilku minutach obserwacji, pospiesznie odjechali drogą do Rudy. Wyszliśmy z domu na podwórze i w pewnej chwili usłyszeliśmy potęgujący warkot motorów dochodzący z Kociej Góry. Po chwili ujrzeliśmy samochód z wojskiem i uczepioną armatą, potem drugi i trzeci samochód. Z samochodów jadących bardzo wolno zaczęli zeskakiwać na ziemię żołnierze, którzy z okrzykiem hura, biegiem tyralierą wkraczali do wsi. Krzyknąłem do ojca „To Rosjanie, biegnę ich przywitać”. Prawie równocześnie stanęliśmy na rynku w środku wsi. Przedstawiłem, się kim jestem i serdecznie ich przywitałem i kilku uściskałem. Jeden z nich zapytał czy tu gdzieś są Niemcy i kiedy odeszli z Konarzyn. Po otrzymaniu wyczerpującej odpowiedzi wskoczyli na samochody i odjechali do Rudy ścigać uciekającego wroga. Stałem na rynku sam, nie widać było żadnego mieszkańca, ani psa ani kotów lub drobiu, wszyscy byli ukryci, aby ratować siebie, dzieci i starców. Stałem tak chwile a następnie poszedłem zobaczyć ruiny kościoła.

Wracając od kościoła do domu, nadjechał od strony Czerska samochód wojskowy a w nim Rosjanie - generał i porucznik. Zatrzymali się przede mną. Generał zapytał „czy wczoraj był tutaj ruski partyzant w czarnej skórzanej kurtce i czapce.” Udzieliłem pozytywnej odpowiedzi. Następnie spytał, kiedy zburzono kościół oraz czy mam tytoń. Generał zwinął w gazetę porządną porcję tytoniu i zapalił. Oddał mi puste pudełko. Podziękował za tytoń i odjechał również drogą do Rudy. Z okresu walk żołnierzy radzieckich o wyzwolenie naszej ziemi spod okupacji niemieckiej pozostały liczne mogiły rozsiane po całym Pomorzu Gdańskim. Jeden z większych w naszej okolicy cmentarzy znajduje się w Czersku, gdzie złożone są zwłoki 214 żołnierzy radzieckich poległych w boju o nasze wyzwolenie.

Walki o Gdańsk trwały od 27 marca do 7 kwietnia 1945 roku. Niemcy z 50 tysięcznej armii stracili w Gdańsku 35 tysięcy zabitych i 10 tysięcy wziętych do niewoli. W gruzach legło prawie całe miasto. Zginęło około 25 tysięcy ludności cywilnej. Wraz z upadkiem miast Gdańska i Gdyni skończyła się okupacja Pomorza Gdańskiego.

OFIARY OBOZU ZAGŁADY [STUTTHOF] SZTUTOWO

Wieś Sztutowo [Stutthof] leży nad morzem Bałtyckim w powiecie Nowy Dwór Gdański.

Tutaj już 1 września 1939 roku hitlerowcy z Gdańska na czele z ich przywódcą Albertem Forsterem przystąpili do budowy dużego obozu i pieców do spalania, planowanych do zagłady zwłok więźniów.

Komendantem obozu mianowany został gorliwy członek SS. Sturmbahnfuhrer Paul Werner Hoppe.

W styczniu 1945 na polecenie Gdańskiego Gauleitera A. Forstera, Hoppe zarządził ewakuację więźniów z całego obozu. Więźniów niezdolnych do wymarszu zlikwidowano w obozie przez specjalne komando.

W dniu 25 stycznia nastąpił wymarsz około 30 tysięcy więźniów. Nastąpił tak zwany „marsz śmierci”. Więźniów ubrano w pasiaki drelichowe, wychudzonych z głodu, prowadzono przy 12 -stopniowym mrozie i porywistym wietrze bocznymi drogami pełnymi śniegu. Więźniowie częste ze zmęczenia i głodu padali w zaspy śniegu. Wówczas eskortujący ich SS - mani, zabijali ich w tym śniegu strzałem z pistoletu w głowę. W taki sposób zginęły tysiące więźniów w czasie 9 dniowego marszu. Jedna z kolumn, około 300 więźniów przechodziła przez tutejszą wieś Rudę koło otwartych kopców z brukwią. W pewnej chwili kilka więźniów wybiegło z kolumny do tych kopców, chcąc zdobyć pożywienie. Widząc to SS - mani otworzyli ogień kilka więźniów zabili na miejscu. Kilkaset więźniów zmarło w czasie marszu na tyfus, który powstał wśród więźniów w różnych grupach.

W mocy z 11 na 12 marca 1945 roku jedna grupa więźniów dotarła do Wejherowa i tu się zatrzymała. SS - mani widząc, że już zbliża się koniec beznadziejnego marszu i wojny, otworzyli do zmęczonych więźniów ogień z karabinów maszynowych i seriami zabili około 100 raniąc ponad 300. Rannych nie zdążyli dobić, ponieważ do miasta przybyli polscy czołgiści z 1 Brygady Pancernej i zajęli je, uwalniając masakrowanych więźniów. Ogółem z 3 tysięcy ocalało około 1 500 więźniów. Wśród czołgistów był też porucznik Józef Jannicki, kuzyn mojej obecnej żony.

OFIARY  II WOJNY ŚWIATOWEJ

Przedstawiciele mieszkańców Konarzyn uczestniczyli w obu wojnach światowych na różnych frontach. Po wybuchu w 1914 roku wojny władza pruska przymusowo wcieliła do swojej armii 19 młodych mężczyzn - Polaków z Konarzyn i wysłała do walki na różnych frontach, np. Antoni Narloch walczył na froncie w Belgii i Francji, podobnie i Wacholc Maksymilian walczył we Francji gdzie dostał się do niewoli i wstąpił do armii polskiej generała Józefa Halera i wziął udział w wyzwoleniu Pomorza Gdańskiego w 1919 roku. Za waleczność otrzymał medal „Bojownikom o Niepodległość Polski” nadany przez marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. W wyniku działań wojennych trzech konarzaków poległo na polu walki a pozostali wrócili po wojnie do swych rodzin.

W sierpniu 1939 roku, 12 Konarskich mężczyzn zmobilizowano do armii polskiej celem wzięcia udziału w obronie zagrożonej ze strony Niemiec ojczyzny. Po wojnie 11 z nich powróciło w 1945 roku do domu z niewoli niemieckiej a jeden Władysław Lamka po wyjściu na wolność wyjechał z Niemiec do Austrii, tam się ożenił i założył własną rodzinę. W 1975 roku odwiedził swego brata Bolesława w Konarzynach i siostrę Agnieszkę Reszka w Łęgu.

W latach okupacji 1939-1945 Niemcy hitlerowskie a w szczególności namiestnik Hitlera na Pomorze Gdańskie Albert Forster szantażem zmusił kilkadziesiąt Konarskich rodzin do podpisania III grupy niemieckiej listy narodowościowej. Po podpisaniu III grupy 31 Konarskich mężczyzn wcielono do armii niemieckiej i skierowano do walki na różnych frontach. Walcząc na froncie zachodnim Polacy starali się przejść do niewoli i wstąpić do armii polskiej. Gorzej było na froncie wschodnim. W czasie walk 6 konarzaków poległo. Po wojnie 24 osoby wróciły po demobilizacji do domu w Konarzynach w tym Zygmunt Dąbrowski w stopniu porucznika. Dwóch konarzaków Roman Osowski i Alojzy Zabrocki po demobilizacji osiedliło się w Anglii na stałe gdzie założyli własne rodziny